sobota, 13 grudnia 2008

Boże zwycięstwa

Pewien człowiek otrzymał od Boga zadanie. Bóg powiedział mu, aby pchał ścianę. Ów człowiek zabrał się z zapałem do pracy. Pchał miesiąc. Pchał drugi miesiąc. W trzecim miesiącu usiadł sfrustrowany i powiedział do Boga: „Oto powiedziałeś mi, że mam pchać tę ścianę. Pcham ją już trzy miesiące, a ona ani drgnie. Kiedy wreszcie ją przesunę?” Na to pytanie Bóg uśmiechnął się do człowieka i rzekł: „Mój drogi, ty nic nie zrozumiałeś, powiedziałem ci, abyś pchał tą ścianę, ale nic nie wspominałem o tym, że masz ją przesunąć”.
Ciekawe kiedy ja się nauczę, że Boże zwycięstwa wyglądają trochę inaczej niż moje. Kiedy pojmę, że często gdy Bóg mnie o coś prosi, to nie ma wcale na myśli tego czy owego celu, ale ma na myśli cele o wiele wyższe i wspanialsze niż jestem w stanie sobie wyobrazić. Kiedy dotrze do mnie, że to, co z mojej perspektywy często wydaje się niczym, dla Boga ma wielką wartość.
Myślę sobie dziś o wszystkich tych momentach, gdy wydawało mi się, że poniosłam porażkę. Szczególnie wspominam rok 2005, bo wtedy właśnie dostałam od Pana zachętę w postaci obrazu, który pojawił się w mych myślach. Widziałam monetę. A każda moneta ma stronę z orłem i z reszką. Lecz ta moneta, którą widziałam w myślach, którą wierzę Bóg wówczas mi pokazywał i dawał, była wyjątkowa. Po jednej stronie miała napis „porażka”, a po drugiej „zwycięstwo”. Bóg obracał w moich myślach tą monetą. I mówił do mnie, że ja mam tendencje do tego, by uważać za porażkę to, co On nazywa zwycięstwem. Od tamtej pory próbuję pamiętać o tym, że Boże drogi nie są moimi drogami. Że muszę szukać Go by rozumieć Jego działanie w moim życiu i by uczyć się wciąż od Niego. Odkryłam jakiś czas temu co najbardziej mi przeszkadza w tej nauce. Wydaje mi się, że jest to patrzenie na okoliczności. Chcielibyśmy być wolni od tego. Ale często nie jesteśmy.
Więc gdy okoliczności robią się nieciekawe nam się wydaje, że to, do czego Bóg nas powołuje i czego pragnie dla nas, to, byśmy w modlitwie wpłynęli na te okoliczności. Nie mówię, że czasem rzeczywiście Bóg nas do tego nie powołuje. W końcu kto, jeśli nie dzieci Boże mają autorytet by zmieniać świat. Lecz jeśli mamy problem w zbytnim koncentrowaniu się na górach, które przed nami wyrastają, to w większości przypadków to, czego będzie pragnąć nasza dusza, to jak najszybciej usunąć tą górę z przed naszych oczu. W takiej wizji będziemy upatrywać nasze zwycięstwo. I o to będziemy się modlić. I tak jak człowiek z opowieści przytoczonej przeze mnie będziemy zawiedzeni, jeśli góra pierwszego dnia nie zniknie. Niektórzy z nas być może nawet znajdą przyjemność w biczowaniu siebie z powodu zbyt małej wiary, tymczasem Bogu wcale nie o zniknięcie tej góry może chodzić. Może więc warto czasem zmienić nasze modlitwy? Może warto modlić się o siłę, by na tą górę się wdrapać? A może Bóg ma inne pomysły? Dobry Panie, pomóż nam patrzeć na okoliczności Twoimi oczami. I pomóż nam dostrzec jakich zwycięstw dla nas pragniesz, byśmy mogli cieszyć się wraz z Tobą osiągając je. Bo TY cieszysz się naszymi zwycięstwami.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Radość z jednej łyżeczki

Rozbraja mnie patrzenie na małe dzieci. One są takie spontaniczne i radosne. Cieszą się małymi rzeczami tak jakby wcale nie były to małe rzeczy, lecz wielkie. Tak jakby życie składało się z miliardów małych rzeczy, które są po to, by cieszyć. My dorośli często gubimy tę umiejętność, bo świat wciąga nas w gonitwę za tym, co wielkie. Te wielkie nie oznaczają wcale złych. Mogą to być dobre rzeczy. Mogą to być rzeczy, do których Bóg nas powołał, tylko nie na teraz, lecz na później. Niemniej nawet dobre cele i wizje mogą nas zaślepić jeśli przestaniemy cieszyć się małymi cudami chwili obecnej. Co więcej, jeśli stracimy radość z czynienia małych rzeczy damy się ograbić diabłu z radości czynienia rzeczy wielkich. Bo wielkie nie będą nas cieszyć, jeśli małych nie świętowaliśmy.
Mój synek uczy mnie prawdziwej radości z małych rzeczy. Uczy mnie zauważać takie momenty, które warto zapamiętać i być za nie wdzięcznym. Uczy mnie czekać i cieszyć się, bo czekanie to podobno taki czas, kiedy możemy cieszyć się z tego, czego jeszcze nie ma.
Właśnie jesteśmy na etapie nauki jedzenia. Chodzi o to, by Natan nauczył się jeść inne rzeczy niż pierś mamusi w takich ilościach, by to zaspokajało jego potrzeby. Do tej pory nie osiągnęliśmy celu naszej nauki, gdyż Natanek ma swoje mocne preferencje. Pierś traktuje jako swój główny posiłek, a wszystko inne to dodatki. Uczę się cierpliwości i wytrwałości, bo jak się widzi po raz kolejny brokuły wszędzie tylko nie w buzi mojego syna, to łatwo się zniechęcić i zarzucić proces uczenia. Jednak dwa dni temu nastąpił przełom. Nabrałam na łyżeczkę krupniczek, włożyłam do buzi Natana i czekałam aż wypluje. Jednakże mój synek połknął krupniczek. „Aha – myślę sobie – a co zrobisz z kolejną?”. Nabrałam drugą łyżeczkę, podsunęłam mu pod buzie, a Natan nagle zrobił te swoje wielkie niebieskie oczy jeszcze większe, rozdziawił buzie w uśmiechu i zaczął sobie bić brawo, bo przecież połknął jedną pełną łyżeczkę zupy. Cofnęłam łyżkę z zupą i zdałam sobie sprawę z tego, że moje dziecko właśnie uczy mnie cieszyć się tą jedną zjedzoną przez niego łyżeczką zupy, i to cieszyć się w pełni, tak jakby zjadł cały talerz co najmniej. Zdecydowałam, że będę się cieszyć i będę razem z nim świętować. Podziękowałam Bogu za to, że zjadł jedną. Nabrałam kolejną. Znowu połknął i znów bił sobie brawo. Potem trzecią i dziesiątą i po każdej biłam brawo razem z nim, ciesząc się jak dziecko. Aż zjedliśmy większość zupki.
Myślę sobie dzisiaj o tym, że chcę pamiętać te wszystkie małe rzeczy, za które jestem Bogu wdzięczna. Każde ludzkie życie, do którego przemiany Bóg używa dzisiaj mnie i mojego męża. Każdą chwile, podczas której Bóg woła we mnie. Każdą pieśń, która dzięki Jego łasce rodzi się w mym sercu. Każdą prawdziwą relację, którą Bóg mi daje na teraz i na później. Każdy najmniejszy gest, który daję Natankowi składając w jego sercu depozyt. Każde spotkanie w naszym domu z tymi, z którymi Bóg nas połączył. Chcę cieszyć się nimi i świętować z ich powodu. Każda z tych rzeczy ma wielką przyszłość. A ja dziękuję ci Ojcze za to, że dziś nauczyłeś mnie patrzeć na nie tak, jak niebo na nie patrzy. Z radością.

poniedziałek, 13 października 2008

Po co nam te błędy

Mój synek właśnie stawia pierwsze kroki. Niepewne i chwiejne, ale i tak jesteśmy z nich dumni. Jeszcze niedawno uczył się stawać przy meblach, podchodził na czworakach do kanapy, wyciągał do niej rączki, podpierał się na nich i wstawał. Kilka razy się przewrócił, ale dzięki temu nauczył się jak bezpiecznie upadać. Teraz kiedy stoi i nagle straci równowage to nie przewraca się do przodu, ale szybko siada na pupe. Wiem, że te błędy były mu potrzebne i zaczynam myśleć o swoich...
Kilka dni temu dostałam słonecznika. Był piękny i bardzo mnie cieszył. Kiedyś wymyśliłam sobie, że Pan Bóg stworzył słoneczniki bo chciał aby na ziemi były kwiaty, które są jak Jego uśmiech. Ilekroć patrzę na nie lub je dostaję wiem, że niebo uśmiecha się do mnie i ja też się uśmiecham. Dostałam go, ale on nie był przeznaczony dla mnie. Kilka minut później usłyszałam jak Pan Bóg mówi mi w sercu, żebym oddala go dziewczynie, która właśnie wyłoniła się zza zakrętu. Chciałabym napisać, że bez wahania poszłam w jej kierunku i oddałam słonecznika. Chciałabym napisać, że jeden Bóg wie co dla tej dziewczyny znaczyło nagle otrzymać za darmo słonecznika. Jednak tak się nie stało. Tym razem uwierzyłam diabłu, który wmówił mi, że to nie Pan Bóg do mnie powiedział. Zagłuszyłam cichy szept i wróciłam do domu aby nacieszyć się słonecznikiem. Jednak słonecznik po kilku godzinach nagle zwiędł i usechł. Patrzyłam na jego pomarszczone liście i dotarło do mnie dlaczego uszło z niego życie. On nie był dla mnie. Tego samego dnia mój mąż trzymał w swoich dłoniach moją mokrą od łez twarz i mówił do mnie: "Wybacz sobie". Wybaczyłam i zaufałam, że Bóg kolejny raz wyprowadzi dobro z mego błędu. Nauczy mnie natychmiast reagować na swój głos.
Uczę się. Ciągle się uczę. I znowu sie uczę. Chociaż mogłabym w tym miejscu opisać wiele zwycięstw, jednak bardziej pragnęłam podzielić się porażką. Bo porażki nie są od tego by sie ich wstydzić, aby schować do szafy i nie wspominac więcej. Kazda porazka jest szansą dla mnie, bo dzięki niej mogę stać się kimś lepszym. Nie lubię popełniać błędów, ale gdybym ich nie popełniała prawdopodobnie byłabym dumna niczym paw i daleka od Bożego serca. A tak przynajmniej wiem kim jestem i nie myslę o sobie więcej niż Bóg mysli o mnie. Kiedyś pomodliłam się tą odważna modlitwą, aby Bóg zatrzymał mnie w miejscu uniżenia i On to czyni między innymi pozwalając mi popełniać błędy.
Miałam sen kilka lat temu. Biegłam w nim pod górę a droga była stroma i ciężka do pokonania. Jednak dałam rade i dobiegłam do końca. Na szczycie czekał na mnie anioł, który gdy tylko mnie zobaczył z troską przemówił do mnie: "Asia, ale widzisz w tym wyścigu nie chodzi o to, by biec pod górę, lecz żeby biec w dół...". Uścisnęłam jego dłoń, podziękowałam za słowo i natychmiast zaczełam biec w dół. Wydawało mi się, że się uśmięchnął, może nawet pomachał.
Ten sen był niczym balsam na moje serce. Zrozumiałam, że moje błędy nie są problemem. Jeśli tylko będę mieć właściwe serce, które nie będzie się bać unizenia, Pan Bóg skieruje mnie w odpowiednim momencie na właściwą drogę. Drogę uniżenia. Bo On pokornym łaskę daje, a pysznym się sprzeciwia.

sobota, 13 września 2008

Wezbrało we mnie


Czasem wzbiera coś we mnie. Może wzbierać przez tygodnie. Niekiedy krócej. Jednak zawsze osiąga to stan, w którym wiem, że dłużej nie wytrzymam i muszę coś uczynić, aby przyszła zmiana. Mam na myśli różne zmiany. Zależy czego dotyczy wzbieranie. Jeśli wzbierają pragnienia i tęsknoty, to muszę uczynić coś więcej niż do tej pory aby przybliżyć się do ich spełnienia. Czasem tylko Bóg może je zaspokoić, więc kiedy we mnie wzbierze to wiem, że jest to czas intensywniejszego niż do tej pory wołania do Niego. Nie muszą to jednak być pragnienia i tęsknoty.
Od jakiegoś czasu wzbierało we mnie uczucie, które mówiło mi: „Dość”. W ostatnich tygodniach osiągnęło ono swoje maksimum. Dość oznacza dość.
Zaczęło się od niewinnej uwagi kogoś, kto - wierzę - miał dobre intencje. Powiedział, że boi się takich kobiet jak ja. Niby nic, nie był pewny jak to wyrazić, wspomniał, że to pewnie jego problem, jednak zasiał ziarno w moim umyśle. Bo niby dlaczego miałby się mnie bać? Bo niby co takiego jest we mnie, co odstrasza ludzi? Powiedział, że to kwestia temperamentu. Nie jestem cicha. Przynajmniej nie zawsze. Raczej zdecydowana. I umiem powiedzieć mężowi bez ogródek co zrobił źle. Oczywiście uczę się jak robić to w miłości. To wystarczy, aby się mnie bać. Spędziłam trochę czasu modląc się i pytając Pana czy coś ze mną jest nie tak. Nie wspomnę już o ilości myśli, które przelatywały mi przez głowę od chwili gdy usłyszałam tamtą uwagę. Nie, nie należę do osób, które bezkrytycznie przyjmują wszystko, co usłyszą na swój temat. Ale należę do osób, które chcą wzrastać, więc staram się przynosić przed Pana wszystkie uwagi, aby nie przegapić napomnienia od Niego. Jaki był efekt?
Mam dość!!! Dość przejmowania się tym, że nie jestem tym, kim ludzie chcieliby bym była. Dość zastanawiania się dlaczego nie jestem taka jak mój mąż. Dość słuchania o tym, że kobieta powinna być taka lub siaka. Być może nie pasuję do stereotypów. Nie bawiłam się lalkami lecz samochodami w dzieciństwie. Grałam w kapsle i chodziłam po drzewach. Uwielbiam nowe wyzwania i ryzyko. Bardziej odnajduję się w „Dzikim Sercu” niż w „Urzekającej”. Nie, nie jestem zbuntowana. Uważam, ze to piękne, iż Bóg ustanowił męża głową rodziny. Jestem taka, jaką Bóg mnie stworzył. Ojcze, dziękuję ci za to, kim jestem. I dziękuję Ci też za to kim NIE jestem. Ty masz plan. Ufam Ci. I rzeczywiście jeśli ktoś obawia się tego jaka jestem, to nie jest to mój problem. Co za wolność!!!

Z życzeniami wszystkim "roztrząsaczom" w myślach. Niech Pan nas oducza tego.

niedziela, 10 sierpnia 2008

Kto ma uszy niechaj słucha

Ty nigdy nie minąłeś człowieka
to myśmy go minęli.
Szukając planów na rozwój kościoła,
układając strategie,
pragnąc mieć wpływ na miliony.
Pochłonęły nas czyny
dobre i potrzebne.
Zaślepiły nas dążenia,
owoce i efekty.

A TY wciąż wychodzisz,
by z dołu ciemnego
wyciągnąć tą jedną
owcę zaginioną.

czwartek, 31 lipca 2008

O niebie

Mogło mi się to przyśnić. Lub zdarzyć naprawdę. Widziałam niebo a tam wielu ludzi. Tych, którzy są znani tu na ziemi z różnych rzeczy. Znani z racji obejmowania ważnych odpowiedzialności. Prorocy, objawiający niezwykłe rzeczy. Nauczyciele głoszący do tłumów, ewangeliści ciągnący za sobą sznur nowonawróconych, ludzie sukcesu, ludzie którym wielu zazdrości.
Patrzyłam na nich i TY zadałeś mi jedno pytanie. Czy wiem, z czego ludzie są znani w niebie. Pomyślałam, że prawdopodobnie nie ze swoich darów. Darów, którymi ich tak hojnie obdarowałeś, by nimi posługiwali. Nie ze słów wiedzy, nie ze słów objawienia, nawet nie z ilości ludzi, których zaprowadzili do Chrystusa. To z czego Panie? - Zadałam ci pytanie.
„Ludzie tutaj są znani z miłości, którą innym dali” - powiedziałeś. Spuściłam wzrok, by nie widzieć tych, którzy są znani na ziemi, lecz nie w niebie.
Niebo różni się od ziemi bardzo. Tak bardzo, że czasem zastanawiam się czy ja ze swoim myśleniem będę tam pasować. Jednak tak długo jak długo uczę się innych kochać, moja nagroda wielka jest.

sobota, 21 czerwca 2008

Szukajcie a znajdziecie

- Nie, nie pamiętam żebym coś zostawiła.
- Na pewno?
- Nie, nie jestem pewna.
- To może jednak wyrwać jej tą torbę i sprawdzić co jest w środku?
- Nie, nie rób tego, proszę.
- To co mam zrobić? A jak tam jest coś co potrzebujesz?
- Porozmawiaj z nią trochę. Jak nie będzie nic mówić to zadzwonię jeszcze raz, może mi powie.
- Dobrze.
Odłożył słuchawkę i spojrzał w kierunku małej.
- Kochanie, choć do mnie. Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział i wyjął ciastka z kredensu.
- I tak nie pokażę!
- A kto mówi, że chcę coś widzieć.
- To o czym porozmawiamy?
- Może o kolacji?
- Chciałabym jogurt z płatkami i z dżemem.
- Świetny pomysł. Ty wyjmij jogurt z lodówki a ja już biorę płatki. Połóż sobie torbę na stole, żeby ci nie przeszkadzała.
- Nie mogę, mówiłam, że nie mogę. Muszę ją mieć przy sobie.
- Dobrze, już dobrze. Choć umyjemy rączki.
Wspięła się na palcach i zanurzyła prawą rękę w ciepłej wodzie płynącej z kranu. Lewą trzymała torbę.
- Jedna wystarczy? Bo drugą mam zajętą.
- Odłóż torbę na moment na bok, to będziesz mogła umyć obie.
- Nie mogę tego zrobić!
Zmarszczył brwi i popatrzył na torbę. Schowała ją za plecy, jakby bała się, że ją prześwietli wzrokiem.
- I co ja mam z tobą zrobić?
- Nie gniewaj się tatuś. Ty też byś tak zrobił. To jest teraz mój skarb. Skarbu się nie porzuca. Ani się nie zostawia. O skarb trzeba się troszczyć.
- Zamierzasz z nim spać?
- Tak, ale najpierw popływam z bąbelkami.
- Razem z torbą?
- Tak.
- To ja dzwonię do cioci.
Odszedł od stołu i podniósł słuchawkę. Patrzyła jak wykręca numer telefonu. Na chwilę przestała jeść jogurt. Wstała od stołu i dosypała sobie więcej płatków.
- Halo? To znowu ja.
- Rozmawiałeś z nią?
- Trochę.
- I co?
- Nic. Nie chce pokazać. Mówi, że to skarb. Jesteś pewna, że nic ci nie brakuje?
- Mówiłam, że nie wydaje mi się. Daj mi ją. Na chwilę.
Odsunął słuchawkę od ucha, spojrzał na córkę.
- Porozmawiasz z ciocią?
Zostawiła łyżeczkę z dżemem na stole koło płatków z jogurtem. Podbiegła do telefonu i chwyciła słuchawkę.
- Ciocia, ciocia to ty?
- Tak. To ja. Co słychać słoneczko?
- Zaopiekowałam się twoimi skarbami. Mam je przy sobie. Nie pokazałam nikomu.
- Pokażesz tatusiowi? To może być coś co potrzebuję. Trzeba będzie wysłać pocztą.
Chwilę wahała się, po czym otworzyła torbę i położyła przed ojcem. W pierwszym momencie nie wiedział co zrobić. Ukucnął i wyjął ze środka przedmioty. Dziewczynka stała nieruchomo przyglądając się temu co robił. Podrapał się po głowie.
- No proszę, co my tu mamy... - powiedział przerywając ciszę.
- Halo? Czy jest tam ktoś? Co się dzieje? - rozległo się w słuchawce.
- Natalia pokazała zawartość - powiedział przyciskając słuchawkę do ucha.
- I co ? Co ja takiego zostawiłam u was?
- Nie uwierzysz. Jedną z rzeczy, którą trzymam w ręku jest pusta butelka po toniku. Musiałaś wyrzucić ją do śmieci.
- Co jeszcze?
- Złamany klips do włosów.
- Coś jeszcze?
- Tak. Jest tu coś, co wygląda jak pogięta kartka papieru. Jest na niej napisane: ''wziąć paszport''. Poczekaj. Wiesz, właśnie wzięła z mojej ręki te rzeczy i poszła do swojego pokoju.
- Co zrobisz? Powiesz jej, że to są tylko śmieci?
...

Wiele lat temu pewien człowiek miał wizję. Widział małą dziewczynkę chodzącą po plaży, zbierającą muszelki i kamyczki. Była szczęśliwa z powodu tego, co znalazła. Dumnie zaciskała w rączce swoje zdobycze, dziękując Bogu za Jego hojność. Do czasu gdy przyszła wielka fala, a w niej był Pan. Bóg powiedział: „Cieszysz się tym, co masz, lecz daleko w głębinach morza mam dla ciebie ukryte prawdziwe skarby i tam właśnie chcę cię zabrać”.
Powyższy tekst dedykuję tym wszystkim, którzy odkryli jak niewielką drobinę trzymają w swoich rękach i którzy z tego powodu stali się głodni. Oraz tym, którzy dopiero to odkryją. Niech Bóg wzbudzi w nas głód prawdziwych rzeczy.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Rzecz o pojednaniu

Lubię w Tobie to, że Ty nic nie czynisz po płyciźnie. Jak kochasz to na całego, aż do utraty życia. Jak dajesz to wszystko, hojnie i bez wypominania. Jak budujesz coś, to jakość tego przewyższa ludzkie dzieła. Taki Jesteś. Taki już zawsze będziesz.
A my ludzie czasem czynimy rzeczy płytko. Bo jest łatwiej. Bo nikt nas nie nauczył inaczej. Kochamy tak długo, jak długo miłość nas nie zrani. Dajemy tyle, ile nam zbywa. Budujemy podążając drogami na skróty, byleby efekt był szybki. Tacy jesteśmy. Choć tacy być nie musimy.
Widziałam dwoje dzieci, które posprzeczały się o coś. Nie wiem o co. Wiem, że próbowały się pojednać. Jedno podeszło do drugiego, powiedziało tonem oschłym i zimnym „przepraszam”. To drugie spuściło wzrok, by nie patrzeć na winowajcę, zacisnęło piąstki. Zapadła cisza. Patrzyłam jak każde odchodzi w swoją stronę.
Wychowywanie dzieci jest czasochłonne. Zazwyczaj uczymy dzieci mówić „przepraszam” i mamy nadzieję, że to słowo wystarczy. A potem widzimy te same dzieci, które stają się dorosłe i nie wiedzą, jak czynić rzeczy w duchu pojednania. Nie znają tego, czym jest prawdziwe uniżenie. Nie wiedzą tego ludzie ze świata i nie wiedzą tego ludzie w kościele.
A Ty dałeś nam wzór do naśladowania. Możemy nauczyć się wiele z historii o synu, który zostawia swego ojca i idzie trwonić jego majątek. A potem po latach wraca, gdyż dociera do niego, że źle zrobił. Przychodzi w pokorze. Jego serce jest skruszone. Rozumie, że źle zrobił i jest gotów ponieść tego konsekwencje. Żałuje i swój żal ojcu pokazuje. Nie unosi się pychą przepraszając. Nie tłumaczy swojej winy. Nie znajduje usprawiedliwienia dla tego, co uczynił. Przeprasza i prosi o wybaczenie. Jest gotów zrezygnować z bycia synem i stać sie sługą tego, kogo skrzywdził. A ojciec? Ojciec nie ociąga się z pojednaniem. Sam wypatrywał syna latami, prawdopodobnie modlił się i mu błogosławił. Wybiega na drogę, by przywitać syna. Rezygnuje z własnej dumy i czyni krok w stronę tego, który go zranił. Ofiarowuje mu piękne, szczere powitanie. Zalewa swoją miłością. Nie czyni wyrzutów, nie wspomina przeszłości, nie kara go swym wzrokiem. Nie prosi o to, by syn przez kolejne lata odbudowywał jego zaufanie. Zamiast tego przywraca mu synostwo, nagradza przywilejami. Ucztuje i cieszy się z nim. Bo zwrócone mu zostało, to co niegdyś utracił.
Jak cudownie by było, gdybyśmy tak się jednali. Gdybyśmy zawsze byli gotowi dać sobie kolejną i kolejną szansę. Gdybyśmy tak głęboko i z pokorą budowali. I czyż nie do tego właśnie Ty nas powołałeś?

niedziela, 18 maja 2008

Twarda ziemia

Kiedyś ktoś mi opowiadał o tym, jak buduje się dom. Najpierw długo długo kopie się dziurę w ziemi. Zajmuje to wiele czasu i wysiłku. Ma się wrażenie, że pracuje się na darmo, gdyż mimo zużytej siły, domu jak nie było tak nie ma, jest tylko jeden wielki wykop. Ale to właśnie od głębokości tego wykopu i prawidłowości jego wykonania zależą losy przyszłego budynku. A potem zalewa się tą dziurę betonem, kamieniami i innymi materiałami i tak powstaje fundament. Fundament jest najważniejszą częścią budowli, na nim wszystko się opiera, niestety najczęściej nikt nie przystaje na drodze i nie podziwia dziury, którą robotnicy wykopali pod niego. Tworzony w ukryciu, z dala od ludzkiego poklasku. To, co my ludzie podziwiamy, to domy. Nie fundamenty.
A Ty porównałeś ludzi, którzy Cię słuchają i wykonują Twoje słowo do domu zbudowanego na skale. A więc do domu, który ma mocny fundament. Ciekawe, że użyłeś właśnie takiego obrazu. Jakby słuchanie Ciebie i wykonywanie Twojej woli nie było wcale łatwe i przyjemne, lecz wiązało się z ciężką pracą. Jakby posłuszeństwo Tobie było najważniejszą rzeczą, jednak często niewidzialną dla ludzkich oczu, ukrytą przed światem.
Jakby każda rzecz uczyniona ze względu na Ciebie była kamieniem rzuconym pod fundament.
Czasem im głębszy wykop tym ziemia jest twardsza. Zupełnie jak z glebą mego serca. Wspominam pierwsze pchnięcia łopatą, pierwsze akty posłuszeństwa. Wtedy podążanie za Tobą nie wiązało się aż z takim kosztem. Serce z łatwością poddawało się Tobie. Jednak w miarę upływu czasu, łopata zaczęła napotykać na coraz twardszą ziemię, miejsca w moim sercu, które wcale nie tak łatwo poddają się Tobie. Miejsca, na które trzeba wiele cierpliwości i pracy, by zobaczyć rezultaty. Teraz ode mnie zależy czy nie zniechęcę się i zaufam raz jeszcze Twojemu słowu. Słowu, które wykonało we mnie tak wiele pracy i które ma moc zmiękczyć tą twardą ziemię.
Widziałam domy, których budowa ustała po jakimś czasie. Słyszałam o takich budynkach, które zbyt szybko wyrosły spod ziemi i wkrótce „osiadły”, gdyż ktoś postanowił ominąć najważniejszą część procesu budowania i wykopał zbyt płytki fundament. Myślę dziś o tych domach, o tych wszystkich służbach i ludziach, którzy nie zainwestowali wystarczającą ilość czasu by wykopać głęboki fundament. Myślę też o tych, którzy rozpoczęli z zapałem, lecz brak rezultatów zniechęcił ich do dalszej pracy. Dali się okłamać, że skoro nie widać efektu tego, co robią, to najwyraźniej powinni zająć się czymś innym. Poszukać innej metody, innej drogi, takiej, która rodziłaby owoc natychmiast. Bo świat spragniony jest natychmiastowych rezultatów.
Myślę i myśli moje Ty zamieniasz w wołanie za tymi wszystkimi, którzy utknęli budując fundament. Którzy „osiedli”. Którzy zaczęli się zastanawiać czy warto kopać dalej, skoro ziemia jest tak twarda, skoro jest tak trudno. Nie daj nam stanąć, Ojcze. Nie daj nam przyjąć to kłamstwo, że są rzeczy ważniejsze niż budowanie fundamentu. Daj nam zobaczyć jak ważne jest, by fundamenty były głębokie, bo domy, które na nich pragniesz zbudować będą reprezentować wspaniałą, Bożą jakość. Pomóż nam zgodzić się na ciężką pracę w ukryciu, której nikt nigdy nie zobaczy. Pracę, którą tylko Ty docenisz i nagrodzisz.
Pomóż nam wykopać piękne, głębokie fundamenty.

sobota, 10 maja 2008

O słabościach

To niezwykłe jak chętnie Ty posługujesz się moimi słabościami, aby ochronić mnie przed pychą. Czasem celowo odkrywasz je przy innych, bo wiesz, że to zatrzyma mnie w miejscu uniżenia. Ja chcę je ukryć. Taka jest moja natura. Chcę je schować, aby nikt ich nie widział. A Ty wyjmujesz je i pokazujesz innym. Nie robisz tego, by mnie ośmieszyć. Nie chcesz poniżyć mnie, lecz nauczyć polegać na Twojej łasce.
Ciekawe, że my ludzie często myślimy, że oznaką siły jest nie okazywanie żadnych słabości. Nie chcemy o nich mówić. Boimy się, że stracimy uznanie wśród ludzi. A tymczasem okazuje się, że kiedy ich nie ukrywamy, to właśnie wtedy zyskujemy szacunek.
Słyszałam o małym chłopcu, który okazał słabość będąc w szkole i zachował się nie tak jak należy w stosunku do kolegi. Ktoś dorosły widział to i postanowił wymierzyć mu karę. Rzucił się na chłopca i przygniótł go do ziemi. Chłopiec prawdopodobnie zdążył tylko zamknąć przepełnione lękiem powieki. A potem słuchał sądu kogoś, kto nigdy prawdopodobnie nie był napominany w miłości, więc nie wiedział jak to uczynić.
Pomyślałam, że to podobne do naszej ludzkiej natury. Stać z boku i dostrzegać czyjeś słabości a potem szybko je osądzić. Mamy tendencję do oceniania czyjegoś życia na podstawie jednej reakcji, której byliśmy świadkiem. Nie patrzymy tak, jak Ty patrzysz. Widzimy to, co na zewnątrz człowieka i nie dostrzegamy jego serca. Bez Ciebie nie jesteśmy w stanie widzieć inaczej.
Jak dobrze, że Ty patrzysz na moje serce bardziej niż na moje reakcje. Jak dobrze, że Ty nigdy nie rezygnujesz ze mnie mimo moich upadków. Masz przed oczyma całe moje życie, a nie jedną sytuację. Nie koncentrujesz się na moich porażkach. Dostrzegasz w moim sercu rzeczy, których ja nie widzę. Widzisz chęci, intencje, starania. Widzisz najgłębsze pragnienia mego serca. I nie przestajesz być zadowolony ze mnie. Dziękuję Ci, że dziś nie boję się przyznać, że jestem kobietą wielu słabości. Ale kobietą, w której zamieszkała moc Boża.

piątek, 2 maja 2008

Schematy, schematy, schematy

To zadziwiające jak prosto my ludzie sprowadzamy wszystko do jednego schematu. Zamykamy siebie i innych w małych, ciasnych pudełkach. Podpisujemy je. A potem cieszymy się, bo wydaje się nam, że wszystko juz pojęliśmy. Myślimy, że zrozumieliśmy Boże drogi. Że nic nie może wstrząsnąć naszymi przekonaniami. Trzymamy się ich niczym kotwicy. Czujemy się w nich bezpiecznie. Do czasu, kiedy przyjdzie huragan.
To dlatego chcielibyśmy także wiarę zapakować, podpisać, uprościć, zamienić ją na schemat. Łatwy w użyciu, działający dla każdego o każdej porze, w ten sam sposób. Pragniemy, żeby ktoś nam mówił czy mieć wiarę to oznacza zrobić to czy tamto. Chcemy wierzyć, lecz zamiast tego szukamy szybkich, łatwych odpowiedzi. Czy wierzyć to oznacza zażyć te lekarstwa, czy wierzyć to oznacza wyrzucić je do kosza. Czy wierzyć to znaczy natychmiast ujrzeć jak Bóg mnie uzdrawia. Czy wierzyć to raz pomodlić się, a dobrze, czy wierzyć to trwać w nieustającej modlitwie aż do przełomu. Czy wierzyć to rozdać wszystko i zostawić sobie tylko pięć spódnic. Czy wierzyć to czynić rzeczy bez przerwy, czy wierzyć to usiąść i czekać na Niego.
Dążymy do tego, by ktoś podał nam na tacy łatwy przepis na wszystko. Siedem kroków prowadzących do pięciu kluczy otwierających dwoje drzwi do jednej reguły na szczęście. To lubimy. Przynajmniej większość z nas. A wiara nie jest posiadaniem łatwych w użyciu schematów. Nie jest trwaniem przy jednej racji. Wiara jest szukaniem jednej, właściwej, najwspanialszej relacji. I tylko w niej – żywej relacji z Tatusiem Niebieskim - można znaleźć odpowiedzi. Zaskakujące i mądre. Zmieniające perspektywę, otwierające pudełka, do których weszliśmy. Pełne miłości rady, przynoszące pokój i życie, zamiast potępienia i zniechęcenia.
Mocno wierzę w uzdrowienie. Modlę się za każdym razem, kiedy Bóg pobudza mnie do modlitwy za chorego człowieka. Ogłaszam zdrowie, bo wiem, że to jest Bożym planem dla każdego Jego dziecka. Ale wiem też, że czasem trzeba więcej wiary, by przez coś przejść, niż zostać uzdrowionym natychmiast.
Potrzebujemy takich wniosków, by owocować. Niech Bóg – wspaniały ogrodnik - poobcina te wszystkie gałęzie, które zamiast przynosić, to wysysają z nas życie. Schematy, schematy, schematy. I zatopmy się w relacji z Nim. Niech sam Ojciec mówi nam, co mamy czynić, a potem to czyńmy. Wiara niech rodzi się w relacji.

niedziela, 27 kwietnia 2008

Stop for the one. Love the one. It is so simple...

Stała wpatrzona w etykiety taśm klejących. Słyszała dookoła tysiące rozmów. Ludzie w potrzebie i bez potrzeby, kupujący za gotówkę i na kredyt. Stąpający powoli i biorący udział w wyścigu po promocje. Bohaterowie dramatów i sympatycy telenoweli. Odwróciła się, by odejść od regału. Znieruchomiała. Chciała coś powiedzieć, lecz przerwał jej pytaniem. Czy wie gdzie można znaleźć dział z oświetleniem. W prawej ręce, która trzęsła się trzymał przepaloną żarówkę. W lewej ściskał laskę i podpierał się na niej. Wątpiła czy przez okulary, które miał na nosie widział ją i półki dookoła. Musiał mieć więcej lat niż jej pradziadek. Opisała drogę i patrzyła za nim jak się oddala i znika za regałem. Poszła w kierunku działu z kwiatami. Dotykała płatki tulipanów. I wtedy go usłyszała.
Zza regałów wydobywał się słaby, zduszony odległością głos. Szeleściły gazety przeglądane przez panów i panie, huczały głośniki prosząc o uwagę, krzyczały dzieci ciągnące czyjeś rękawy, mamrotały myśli niemych przechodniów. A ona słyszała ciche „halo” powtarzane bez przerwy w innym dziale. Zajrzała przez szparę w ściance i zdumiała się. Stał po środku działu z naczyniami kuchennymi. Trzymał przepaloną żarówkę lekko w górze, laską podpierał się jak wcześniej. I mówił cały czas „halo” do tych, co śpiesząc się do nikąd go mijali. Podeszła i wsunęła rękę pod jego ramię. „Czy myśli pani, że uda się pani ją znaleźć? Poszukamy – odpowiedziała z trudem łapiąc oddech.

środa, 16 kwietnia 2008

Małe rzeczy

Mój synek ma zabawkę z Izraela, którą bardzo lubi się bawić. Przezroczysta tuba, składająca się z wielu szkiełek iluminujących światło, a w środku setka małych różnokolorowych kuleczek, które spadają to na jedną, to na drugą stronę. Taka prosta, a cieszy.
Patrzę na te różnokolorowe kulki, podobne wielkością do ziaren gorczycy. I zaczynam myśleć o niej. O tym, że jej ziarna są tak małe, a wyrastają z nich ogromne drzewa. Coś, co jest ledwie dostrzegalne daje początek czemuś większemu, co wszyscy widzą i podziwiają. Małe, niepozorne ziarno godzi się być zagrzebane w ziemię, ukryte przed światem, do czasu aż przyjdzie odpowiednia pora i zacznie kiełkować. Następnie ukaże swe pędy. A potem urośnie i stanie się wielkim drzewem.
Mogłeś stworzyć to inaczej. Ale nie chciałeś. Pragnąłeś, bym patrząc na małe ziarno wiedziała, że przeznaczyłeś je do bycia wielkim. Wiedziałeś, że kiedy będę o nim rozmyślać przyjdą mi na myśl wszystkie małe rzeczy, których ja nie doceniam, a które mają dla Ciebie tak wielkie znaczenie. Wszystkie niepozorne czyny, słowa, gesty. Dostrzegalne tylko dla Twoich oczu decyzje serca. Ukryte akty posłuszeństwa. Ty nie gardzisz nimi. Nie gardzisz małymi początkami. To dlatego postanowiłeś, że małe rzeczy będą dawać początek wielkim.

piątek, 11 kwietnia 2008

Zatrzymaj się

Takich spotkań nikt się nie spodziewa.
Omija się je, bo zjadają czas, który ucieka.
Cisną się do ludzi niczym ptaki do okruchów chleba, lecz mało kto je dostrzega.
Są jak kwiaty zwiastujące wiosnę. Rosną. Kwitną. Krzyczą wdziękiem. A świat nie chce ich piękna.
Są jak prześwit we mgle, który nagle pojawił się na niebie. Pokazał szczyty gór i zniknął ponownie.
...
To nie prawda, że się bała. Tylko minę taką miała, bo nigdy dotąd nie widziała tylu twarzy naraz. Twarzy, których nie znała.
Starszy pan trzymał ją na kolanach, kurczowo przyciskając jej ramionka do siebie. Prędzej on się bał, ona się nie bała.
- A jaka jest następna stacja?
- Słuchaj, to będziesz wiedziała.
''Następna stacja Imielin'' - rozległo się z głośników.
Dziewczynka spojrzała na tłum pasażerów, podniosła wyżej główkę na znak, że będzie przemawiać i powiedziała:
- Następna stacja Mięlin.
Starszy pan uśmiechnął się w odpowiedzi. Starsza pani siedząca naprzeciwko zachichotała. Pociąg nabrał rozpędu i pomknął do następnej stacji.
- A dokąd jedziesz dziewczynko?
- Do nikąd - odpowiedziała z dumą, a starszy pan odchylił głowę do tyłu starając się nie patrzeć w oczy starszej pani, która zadała pytanie.
- Niech pan się nie martwi, dzieci zazwyczaj nie pamiętają takich szczegółów - dodała starając się mu pomóc zwalczyć zakłopotanie.
Nie odpowiedział nic. Uśmiechnął się ponownie, tyle że mniej pewnie. Przycisnął małą jeszcze bardziej. Jej chusteczka w kolorze nieba zawiązana na głowie przesunęła się i spadła na czoło. Wyjęła rączki z dżinsowych kieszonek swojej kurtki i zdjęła ją z głowy.
- To co jedziesz do Kabat? - wróciła do tematu patrząc małej w oczy.
Tym razem dziewczynka nic nie odpowiedziała. Pokręciła karcąco głową i szepnęła starszemu panu do ucha: ''Powtórzę jeszcze raz".
- Do nikąd - powiedziała i obudziła psa, który spał przy nodze swego pana. Spojrzał się, podniósł łeb i szczeknął w obronie.
Dziewczynka schowała się w ramionach dziadka. Pociąg zwolnił swój bieg a po chwili się zatrzymał. Starszy pan wstał trzymając małą na rękach i opuścił wagonik metra jadącego w stronę Kabat. Rozejrzał się na stacji, poczekał minutę i wsiadł do wagonika pociągu jadącego w przeciwną stronę.
- Dziadku, czemu ta pani się pytała?
- Bo nie rozumiała.
- Dlaczego nie rozumiała?
- Bo ludzie czasem nie rozumieją przyjemności.
- A co to jest przyjemność?
- Przyjemność jest wtedy gdy jeździsz kolejką metra w tą i z powrotem, żeby się ucieszyć. Dla niektórych to strata czasu.
- To my tracimy czas?
- W pewnym sensie.
- Cieszę się.
- Ja też.

środa, 9 kwietnia 2008

O dobroci

Jakie to szczęście, że twoja dobroć nie zależy od okoliczności. Bo gdyby zależała, to każda dobra rzecz w naszym życiu by ją potwierdzała, a każda zła by jej zaprzeczała. Mówilibyśmy, że Jesteś dobry tylko wtedy gdy okoliczności by nam sprzyjały. A kiedy indziej, gdy okoliczności zrobiłyby się ponure milczelibyśmy o Twojej dobroci.
Porusza mnie to bardzo, że nic nie może odebrać nam tego przekonania, że Jesteś dobry. Ani niespodziewana operacja, ani ból z nią związany, ani cierpienie wszelakie, ani przedwczesna śmierć ukochanego taty, ani czyjaś krzywa mina, ani stłuczka samochodowa, ani niezrozumienie przyjaciół, ani odrzucenie ludzkie, ani nadmiar pracy lub jej brak, ani żadne inne wydarzenie nie jest w stanie zmienić tego, że Bóg jest dobry.
Szkoda, że Twoją dobroć tak trudno nam zrozumieć. Bo postrzegamy ją oczyma dziecka, które pragnie czegoś najbardziej na świecie. A nie wie, że właśnie to, nie jest dla niego najlepsze. Wydaje się nam, że kiedy już to zdobędziemy, znajdziemy w sercu potwierdzenie dla tej prawdy, że Ty jesteś dobry. A co jeśli czegoś nie dostaniemy, albo dostaniemy to, czego byśmy w życiu nie chcieli.
Mądrym Jesteś Ojcem. Dajesz swoim dzieciom wszystko, czego potrzebują. Zezwalasz na to w ich życiu, co posłuży dla ich dobra. Nie mylisz się nigdy.
Widziałam film, w którym mały chłopiec leżąc w schronisku dla ubogich, nie mając własnego domu, nie mając pewności gdzie przyjdzie mu nocować jutro tulił się do swego taty i mówił mu: „jesteś dobry”. A ojcu płynęły łzy po policzkach. Pomyślałam, że tak właśnie czujesz Ty, kiedy my mówimy o Twojej dobroci nie wtedy gdy coś od Ciebie dostaniemy, ale gdy czegoś pozornie nam brak. Te chwile są jak diamenty w twojej pamięci. Przechowujesz je wszystkie w specjalnym skarbcu. Do czasu aż je wyjmiesz i pokażesz światu. Jak bardzo będziemy zdziwieni. Twoją dobrocią.

niedziela, 30 marca 2008

Rzecz o zaufaniu

Nie wiedzieć czemu
ludzie zapomnieli
o zwyczajnym niezwyczajnym
uśmiechu,
o wzajemnej dobroci
za nic bez granic.

Nie wiedzieć czemu
ludzie pamiętają
krzywą minę,
wzrok nieprzychylny.
Podejrzewają
w każdej owcy wilka.
Widzą
przyszłość ciemną,
bo przeszłość zatruta.

Nie wiedzieć czemu
ja i mój dom będziemy ufać...
...

Pamiętam scenę z dzieciństwa, którą często opowiadał mi mój tata, kiedy ktoś go pytał jakim byłam dzieckiem. Mówił, że nie zapomni jak brałam udział w wyścigu. Miałam wtedy cztery lata i na głowę włożono mi woreczek wypełniony grochem. Wystartowałam równo z innymi dziećmi, po czym po kilku sekundach znalazłam się na przysłowiowym szarym końcu, gdyż nie byłam szybkim dzieckiem. Tata obawiał się, że zrezygnuję i zacznę płakać. Zamiast tego ujrzał swoją córkę pełną woli walki i zdeterminowaną by dobiec do mety, nawet jeśli miałaby zająć ostatnie miejsce. Wiele razy powtarzał mi później jak bardzo był ze mnie dumny, że się nie poddałam.
Chęć walki zawsze była we mnie. Może to jeden z darów, które otrzymałam. Lubię walczyć. Niestety moje silne strony są też jednocześnie moimi słabościami. Nie zawsze walczę o to, co dla mnie najlepsze. Spieram się z Bogiem o sposoby. Nie podobają mi się Jego metody. Więc walczę, żeby było tak, jak ja chcę.
My ludzie pragniemy ufać ale po swojemu. Zaufamy jeśli się okaże, że dostaniemy to, na czym nam zależy. Zaufamy jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli. Zaufamy jeśli będzie potem łatwo i przyjemnie. Nie chcemy prób. Nie lubimy trudności. Nie rozumiemy dlaczego Bóg pyta czy Mu zaufamy a potem dzieją się same przykre rzeczy. Przecież miało być tak pięknie.
Nie wiem jak czuje się ojciec, którego dzieci łapią go mocno za ręce w chwili gdy jest najtrudniej. Wiem, że prawdziwe zaufanie do Boga wyrażamy wtedy gdy wszystko jest nie tak jak być powinno a mimo to decydujemy się nie puszczać JEGO ręki. Myślę, że nic tak nie wzrusza Go najbardziej jak nasze oczy wpatrzone w Niego w chwili największej tragedii. Dlatego UFAJMY POMIMO.

piątek, 28 marca 2008

Sezony

Sezony. Zmieniają się w moim życiu niczym pory roku. Jest wiosna – czas budzenia się życia, ogromnych zmian, nowych początków, nowych sił, nowych radości. Jest lato – czas dojrzewania, obfitych żniw, pomnażania, czas intensywnej pracy. Jest też jesień – czas obfitego deszczu, czas gromadzenia, przygotowań, czas spowolnienia. I w końcu zima – czas zatrzymania, oczekiwania, postoju, planowania.
Każdy z nich wyjątkowy. Każdy potrzebny. W każdym z nich masz dla mnie ukryte błogosławieństwa. Tylko ja nie zawsze je odkrywam. Nie zawsze je biorę. Śpieszę się do następnego sezonu. Przyszłość mnie pociąga. Nowe i nieznane mnie woła. Zapominam dokąd doprowadziłeś mnie. Zdaję się nie pamiętać drogi, którą przeszłam by dzisiaj być w tym miejscu, w którym jestem. Nie pamiętam już jak bardzo pragnęłam być tutaj. Widzę tylko to, co dalej. W zimie pragnę lata. W czasie zbiorów chcę zasiewać. Siejąc chcę odpoczywać, czekając pragnę pracować...
W świecie, w którym wszyscy się śpieszą, mnie także dopada pośpiech. A Ciebie nie ma w mym pośpiechu. Ty czekasz, aż się zatrzymam. Przestanę gonić za oczekiwaniami swoimi i innych. Zacznę dziękować za dzisiaj, mimo zachwytu nad jutrem. Dziś, gdy głos twój usłyszę, nie zamknę serca swego. Zaakceptuję czas i miejsce. A Ty mi pokażesz niezliczone bogactwa, którymi chcesz mnie obdarzyć teraz. Ukryte skarby dostępne dla tych, którzy Ci ufają. Bo Ty z pewnością wiesz, co czynisz w mym życiu. Świadomy jesteś zamiarów, które powziąłeś co do mnie...

poniedziałek, 24 marca 2008

Nauczyłam się

Nauczyłam się, że nie warto zmagać się z rzeczami, na które i tak nikt prócz Pana Boga nie ma wpływu.

Nauczyłam się, że nasze ludzkie wyczucie czasu nie ma nic wspólnego z Bożym czasem. Dlatego warto czekać na Jego czas. Nauczyłam się, że kiedy rzeczy dzieją się w Bożym czasie On prawdziwie jest wywyższony.

Nauczyłam się, że Boża dobroć nie zależy od niczego, co nas spotyka. Ani nie potwierdza jej szczęście, które staje sie naszym udziałem, ani nie może zaprzeczyć jej tragedia, która jest częścią każdego życia.

Nauczyłam się, że moje sposoby i moje drogi nie są Jego sposobami ani drogami. Dlatego właśnie warto Go o wszystko pytać.

Nauczyłam się dziękować za trudne rzeczy i trudnych ludzi, których spotykam. Bo Bóg zawsze ich używa do tego bym stała się lepsza.

Nauczyłam się modlić i nie ustawać kiedy jest najtrudniej, bo widziałam wiele razy, że najciemniej przed świtem.

Nauczyłam się, że z Bogiem jestem w stanie przejść przez wiele więcej, nawet przez niemożliwe, bo On jest
Panem niemożliwego i lubi czynić wszystko możliwym.

Nauczyłam się, że diabeł zawsze będzie mówił przez innych ludzi rzeczy, które są niedorzeczne, więc nie warto przejmować się nimi.

Nauczyłam się, że albo powiem ludziom nie i Panu Bogu tak, albo ludziom tak a Panu Bogu nie. Wybór zawsze jest mój.

Nauczyłam się, że niektóre przyjaźnie są nam dane tylko na jeden sezon. Gdy Bóg zabiera jednych ludzi, to daje drugich na pocieszenie.

Nauczyłam się, że Bóg nie zawsze mówi ''dlaczego'' a pomimo to warto pójść za Jego głosem.

Nauczyłam się spodziewać dobrych rozwiązań lecz nie oczekiwać, że zanim nastąpią będzie łatwo i przyjemnie.

Nauczyłam się nie prosić Pana Boga o to, by zmienił okoliczności, ale by dał mi siłę i pokój by przez nie przejść.

Nauczyłam się, że moja modlitwa może potrząsnąć ziemią a jej brak może potrząsnąć mną.

Nauczyłam się zostawiać Bogu miejsce i czas, by wypowiedział ostatnie słowo...

Nauczyłam się i wciąż się uczę...

piątek, 21 marca 2008

Czekam

Ilekroć zaczynam czekać wiara i nadzieja zdają się być we mnie wielkie. Wzrastają z każdym dniem. Tak jakby twoja niewidzialna ręka włożyła do mego wnętrza nie tylko obietnicę ale także jakbyś obdarzył ją życiem. Życiem, dzięki któremu ona wzrasta i żyje we mnie.
***
Na początku wzrasta powoli, niezauważalnie dla moich ludzkich oczu, ale z czasem gdy robi się coraz większa zaczyna rozpierać moje serce, tarmosi je i kopie tak mocno, że trudno to znieść. Jest wtedy juz tak wielka, że prawie nie do zniesienia. Chcę zobaczyć ją na zewnątrz moimi własnymi oczyma. Pragnę jej z wszystkich rzeczy na świecie najbardziej. Nie ważne jaki będzie koszt do zapłacenia, nie ważne czy jej przyjście na ten świat będzie boleć, chcę objąć ją i obmyć łzami czystej radości z powodu tego, że jest...
***
Nie ma jej. Nie ma jej tu na świecie, lecz tam -w środku- żyje, pełnymi garściami czerpiąc ze mnie. Zachłystuje się życiem.
***
A potem przychodzi moment, kiedy czekanie robi się coraz bardziej nie do zniesienia. Wiąże się z bólem. Wiąże się z presją i napięciem. Muszę wtedy Cię prosić abyś nie pozwolił tej słodyczy, którą włożyłeś we mnie stać się gorzką pożywką dla czarnych macek zniechęcenia. Bo czekam już tak długo. Gdy zaczynam myśleć jak długo, tracę z oczu życie, które pulsuje we mnie i zaczynam widzieć tylko mgłę i szarość. Jeśli dłużej będę nad tym myśleć wiem, że mogę stracić zdolność odczuwania tego, co we mnie jest. Mogę przestać słyszeć jej delikatne bicie serca. Może się zdarzyć, iż właśnie wtedy łapy rozczarowania i smutku zaczną powoli wyciągać ją z mojego wnętrza. Nie wiem dlaczego czasem pozwalasz aby nadzieja spotkała się z brakiem nadziei we mnie. Nie wiem dlaczego czasem Ty czekasz patrząc jak ciemności ogarniają mnie. I wtedy gdy wydaje mi się, że nie ma we mnie już nic, czuję ponownie twoją dłoń dotykającą mego wnętrza. Nieśmiałe muśnięcia aby mnie nie spłoszyć. Bo wiesz dobrze, że ból i gorycz postawiły namiot w moim sercu dla strachu. Strach będzie walczył przeciwko ponownemu chwyceniu się nadziei. Więc robisz to powoli. Pomału otwierasz moje oczy na świat, którego nie widać gołym okiem. Prześwietlasz moje wnętrze pokazując mi na nowo to, co złożyłeś w moim sercu. Teraz nawet obraz jest wyraźniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. I jest tak blisko. Bliżej niż w chwili, gdy zaczęłam go tracić. Wkładasz powoli moją dłoń w swoją. Widzę ją. Widzę znowu twoją obietnicę. Przyglądam się jej. Znów zauważam jak rośnie. Znów zaczynam czekać.
***
Aż przyjdzie dzień, kiedy most będzie gotowy. Wtedy przebiegnę po nim.
***
Drogą, którą uczyniłeś kiedy czekałam. Wąska ścieżką pomiędzy obietnicą a jej spełnieniem.
Proszę, nie każ mi czekać zbyt długo...