niedziela, 16 czerwca 2013

Etap sofa

  Nie było mnie tu długo. ALE na swoje usprawiedliwienie mam to, że w innych miejscach też mnie nie ma od jakiegoś czasu. Powód? Zupełnie trywialny. Jestem w ciążyJ A ciąże w moim wydaniu jak do tej pory powalają mnie całkiem na płasko. Jestem powalona, ale nie zwyciężonaJ Muszę leżeć choć wolno mi przekręcać się z boczku na boczek. Zupełnie jak EzechielJ Tyle że on prorokował tym coś do Izraela. A ja po prostu leżę. Prorokuję życie nad moim kolejnym smykiemJ który ma się urodzić za 2 miesiące. Jego poczęcie to istny cud, jak zresztą wiele innych rzeczy w naszym życiuJ, bo zanim pojawił się w moim łonie oboje z mężem przeszliśmy przez niespodziewane i trudne operacje, które dały niektórym lekarzom powody do tego by powiedzieć, że poczęcie kolejnego dziecka raczej nie będzie możliwe. Ale Pan Bóg może wszystko. Doświadczyłam wiele razy, że na słowo: „niemożliwe” Tatuś Niebieski reaguje z ogromną radością. To słowo zdaje się poruszać Jego wnętrzności i przyciąga natychmiast Jego uwagę. On czeka aż uczynimy Go Panem niemożliwego, po to by zmienić to w możliwe. Więc uczynił dla nas kolejny cud. Ten cud żyje teraz we mnie, rusza się i kopie niemiłosiernieJ A ja leżę.

      Leżę sobie i dochodzę do różnych wniosków. Pierwszy mój wniosek jest taki, że skoro Pan Bóg stworzył pewne warzywa i owoce w taki sposób, że ich jakość i dojrzałość oraz soczystość i smak zależą w dużej mierze od długości czasu wegetacji, jakiemu są poddawane to z pewnością moje leżenie i moja wegetacja też ma swój sensJ Ja wiem, że tym, którzy nigdy nie doświadczyli takiego położenia na 9 miesięcy w łóżku to wniosek powyższy może się zdawać oczywisty. Ale spróbujcie się położyć choćby na dzień, nic nie robić, nie wychodzić z domu, mając nad sobą zakaz sprzątania lub służenia innym w jakikolwiek sposób, nie mogąc czytać z powodu otępienia lekami i mając jedynie perspektywę: toaleta i z powrotem. A potem wyobraźcie sobie, że leżycie tak tydzień, miesiąc i większość roku...niefajne co? Uwierzcie, że dojść do wniosku, że to wszystko nie ma sensu jest łatwo. 
     Drugi mój wniosek jest taki, że takie czasy jak ten, to ciąg dalszy uczenia mnie polegania tylko na Panu Bogu a z drugiej strony pokazuje mi, jak bardzo jestem zależna od ciała Chrystusa. Gdyby nie ciało Chrystusa mój starszy synek nie mógłby wyjść codziennie na dwór. Gdyby nie ci, kochający nas ludzie, często nie mielibyśmy obiadu,  dom tonąłby w bródzie ...i mogłabym tak wyliczać. Myślę, że kiedyś zrozumiem dlaczego potrzebowałam tak dobrze pojąć te lekcje i dlaczego wielokrotnie musiałam doświadczyć takich sytuacji. Wydawało mi się, że moje siedzenie na wózku przez dwa miesiące po operacji obu nóg nauczyło mnie dużo w tym temacie, ale jak widać wiele jeszcze przede mną. 
     Trzeci mój wniosek jest taki, że jeśli Pan Bóg odkłada nas na półkę na jakiś czas to nie po to, byśmy chcieli jedynie przetrwać ten czas. Może to zabrzmi dziwnie, ale ja próbuję żyć na maxa w tym czasie. Na maxa płakać i na maxa się śmiać. Na maxa wołać do Tatusia w niebie. Słyszeć Jego odpowiedzi. A kiedy ból przychodzi, na maxa wtulam się w Tatę i śpię godzinami w Jego ramionach. Życie jest w NIM. Tylko w Nim. I to jest chyba największy dar tego czasu. Godzinami i całymi dniami mogę rozmawiać z Tatusiem. Jestem ja i On. Mój obrońca. Mój przyjaciel. Mój nauczyciel. Mój stworzyciel. Tata. 

Ps. pozdrawiam wszystkie mamy, które leżały w ciąży. Jesteście bohaterkami:)


niedziela, 14 października 2012

Czym zadziwisz świat?

Czym zrobisz na nim wrażenie?


Słowami?

Hojnością?

Owocem pracy swoich rąk?

Mądrością lub doświadczeniem?

Objawieniem?

Cudami?

Wiarą, która góry przenosi?

Nadzieją, która wyczekuje?


Tak. Pewnie tak. Niektórych.


Ale miłością, która ciągle jest

i nie ustaje

wybacza bez szemrania

kocha ciągle tak samo

a nie bardziej gdy zrobisz coś dla niej

i nie mniej gdy nie spełnisz jej oczekiwań

taką miłością zwyciężysz ten świat.





sobota, 4 sierpnia 2012

W Twierdzy

Ten post będzie nietypowy. Ale moje posty chyba często są takie:) W każdym razie wydarzyło się coś w naszym życiu. Pan Bóg nawiedził nas. Nie w jakiś spektakularny sposób, ale tak zwyczajnie. Zwyczajnie, niezwyczajnie. Przyszedł. Pokazał nam co mamy robić przez najbliższe parę lat. Nie robiliśmy tego do tej pory. Otworzył przed nami drzwi, których nikt nie zamknie. Czyniąc każdy mały krok w kierunku przez Niego wytyczonym czuję Jego obecność. Czuję Jego przychylność. Widzę Jego uśmiech. Jestem rozradowana w Nim. Ale. Ale jest ktoś, komu bardzo się nie podoba to, że penetrujemy ciemność niosąc światło. Nie będę się rozpisywać o jego usilnych staraniach zatrzymania nas, bo nie chcę gloryfikować jego paskudnych dzieł. Mówiąc krótko: mamy Wielkiego Tatusia za sobą ale mamy też duży sprzeciw. Niedawno pewna Boża niewiasta przekazała mi obraz, w którym widziała mnie jak wchodzę do TWIERDZY, a twierdzą jest mój Pan i chronię się w Nim. Jestem bezpieczna, bo jestem w Nim. Wierzę, że dzieła mojego Tatusia są doskonałe i On nigdy nie pcha nas tam, gdzie nie ma dla nas ochrony. Jesteśmy bezpieczni w Nim. Ale będąc w tej Twierdzy owa niewiasta widziała, że nie tylko tam jestem i chronię się, ale także biorę róg i dmę w ten róg i zwołuję innych. Myślałam o tym, co ten obraz dla mnie oznacza. Wiem, że Bóg chce zaprosić nas do miejsca schronienia, które jest tylko w Nim. I to jest zupełnie nowy wymiar Jego opieki, Jego ochrony i Jego zaopatrzenia. Ale wiem także, że w słowie, które Bóg skierował do nas jakiś czas temu, ostrzegł nas, że nasz czas potrzebuje być podzielony na czas pracy dla królestwa i czas walki. Mamy stać jak Nehemiasz w jednej ręce trzymając narzędzia do pracy, a w drugiej miecz. Traktuję Jego słowo na poważnie i żyję zgodnie z nim, stosownie do łaski mi danej. Ale wiem, że potrzebuje też innych. By stali razem z nami i walczyli o nas i Jego Królestwo. Jeśli Duch Święty poruszy twoje serce i będziesz chciał modlić się za nas, to daj znać. Obiecuję wysłać więcej szczegółów na meila.
niana@poczta.onet.pl to mój meil. Pozdrawiam was wszyscy święci. Łaska i pokój niech będą w waszym życiu codziennie obecne.

piątek, 18 maja 2012

Sama, nie sama



Cierpliwie czekając,
ufam.
Sama, nie sama,
bo z Nim.

Gdy innym zbyt daleko,
gdy jest im nie po drodze,
ścinam oczekiwania,
puszczam je.

Na nowo definiuję
słowa dla mnie ważne.
Powracam
tam, skąd przyszłam.

Z głową podniesioną do góry,
z oczami wpatrzonymi w chmury,
już nie odliczam,
nie ważę.

Gdy wszystko ulatuje
widzę kielich,
który Ci podano,
a Ty nie zawahałeś się.

W Tobie moja siła,
w Tobie moja moc.

Wydaje mi się,  że niektóre okoliczności życia Pan Bóg dopuszcza po to, byśmy się znaleźli w totalnej zależności od innych. Czasem to chodzi o nas. Czasem o innych. A kiedy indziej i o nas i o innych. O to, byśmy z pokorą czekali na pomoc. O to, byśmy byli wdzięczni za najmniejszy jej wyraz. O to, byśmy nie zapominali kto jest naszą największą pomocą. O to, byśmy ufali, nawet gdy pozostajemy totalnie sami. Sami z bólem, sami ze swoją niemocą, sami ze sobą. Sami, nie sami. Bo z Nim. O to, byśmy swoje życie oddali bez wahania za innych, tak jak On uczynił to.









niedziela, 1 stycznia 2012

Tatuś mówi, że jestem wyjątkowa

Zacznę ten wpis od słów, które rozpoczynają płytę Kari Amirian. Słowa, z którymi identyfikuję się bardzo i zdaję sobie sprawę, tak jak Kari, że nie tylko ja, nie tylko ona, ale wielu z nas. "Tatuś mówi, że jestem wyjątkowa". To jest prawda. Czuję się jak Jego królewska córka, o której On ciągle myśli i uwielbia sprawiać mi przyjemności. Kari też wie, że jest wyjątkowa. Pozwala, by przez nią płynęły dźwięki i słowa z nieba, które dotykając ziemi przemieniają rzeczywistość dookoła. Niewiem do jakiego stopnia ona i jej mąż zdają sobie sprawę z harmonii i pokoju, które uwalniają tworząc zgrany zespół - pisząc i komponując razem. Niewiem na ile są świadomi jak bardzo ziemia raduje się ich twórczością. Ja to wiem. Słuchałam dziś ich płyty i płakałam. Płakałam dziękując Tatusiowi w górze. Wiem, że ta płyta jest wspaniałym darem dla samej Kari i jej męża, a także miliona innych osób, które będą jej słuchać, jednak słuchając jej nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to jest przede wszystkim prezent dla mnie. Może moje serce jest podobnie wrażliwe, może to zbieg okoliczności, może coś innego. Ale każdy utwór rozdzierał moje serce na kawałki, wyjmował cząstki mojej duszy na wierzch, ubierając w słowa najbardziej skryte wrażenia i przeżycia ostatniego półrocza. Było ono dla mnie i mojego męża a także myśle, dla wielu członków naszej rodziny dość trudne. Chciałabym napisać, że już nie jest trudno, że cały trud jest za nami, ale tak nie jest. Jednak ten trud i te zmagania są najbardziej błogosłąwionymi dla nas przeżyciami i choć wielu z nich chciałabym uniknąć po ludzku, to w duchu za żadne skarby nie zamieniłabym ich na nic innego. Ostatnie pół roku spędziliśmy z mężem i naszym synkiem tułając się po domach, najróżniejszych, tam gdzie nas przyjęto, tam gdzie było to możliwe i wykonalne ze względu na moje nogi, które zostały zoperowane naraz we wrześniu, wynikiem czego jeździłam na wózku przez osiem tygodni, a potem zaczęłam chodzić o kulach. Nie mogliśmy mieszkać u siebie w domu, gdyż nasz domek znajduje się na czwartym piętrze w bloku, który nie posiada windy. Od pół roku jeździmy na rehabilitacje, która jest bolesna i męcząca dla całej naszej rodziny. Nie jest łatwo, ale Pan Bóg nie obiecał nam, że będzie łatwo, ale że będzie z nami przez cały ten czas i tak jest. On jest z nami. Jeszcze nie chodzę bez bólu, ale widziałam po drodze jak Jego ręce prowdziły nas i leczyły- moje bóle kręgosłupa, moje uszkodzone w czasie operacji nerwy, moje nadwyrężone i przeciążone barki i ręce, więc ufam Mu, że przyjdzie dzień kiedy bez bólu będę nie tylko chodzić, ale też biec. Z wieloma rzeczami, z którymi przyszło się nam zmierzyć w 2011r. nie wiedzieliśmy co zrobić, byliśmy bezradni, ale nie osamotnieni, bo prowadzeni przez Tatusia. Słabi, a jednoczesnie silni Jego siłą. Pod koniec roku spotkały nas największe wyzwania. Moje całe ciało krzyczało, że nie dam rady tym razem, ale moje serce leżało w słabości przed Bogiem, który jest mocny i przyjmowało każdego dnia siłę na przeżycie 24 następnych godzin. To On nas niósł. Dziś wiem, że w Bogu są pokłady siły, której nie doświadczałam nigdy wcześniej. On ma moc przenieść nas przez wszystko. Przeniósł nas i nadal niesie. A dziś słyszę dzwięki i słowa prosto z nieba - uwolnione specjalnie dla mnie. Bo Tatuś mówi, że jestem wyjątkowa. Dziękuję Tatusiu. Dziękuję Kari Amirian za trud jaki zgodziła się wziąc na siebie tworząc tą płytę. Tatuś wie, że jesteś wyjątkowa :)


Ps. Gdyby ktoś chciał posłuchać Kari Amirian to znajdzie jej wybrane utwory tutaj:

wtorek, 1 listopada 2011

Cud nad Wisłą

Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni go zobaczyliśmy. Cud. Coś, co nie miało szans, aby się wydarzyć. Ale się zdarzyło. Samolot wylądował na płycie lotniska bez podwozia, bo się nie otworzyło. Samolot wielki i ciężki z dwustoma pasażerami na pokładzie. A gdyby silnik się urwał, a gdyby kadłub się przechylił, a gdyby uderzenie o podłoże było większe. Nie ma po co gdybać. Pan Bóg chciał to posadził samolot na ziemi szczęśliwie.
Siedzę sobie i zachwycam się tym zdarzeniem. Wiem, że nie tylko ja. Bo patrzenie na cud sprawia, że wiara w nas rośnie. Oglądam film w zwolnionym tempie śledząc każdy krok maszyny. Widzę jak się zbliża do ziemi, jak leci tuż nad nią by w końcu dotknąć jej swoim wielkim brzuchem. Widzę iskry, które szaleją tuż obok silników i wiem, że Ktoś nie pozwolił im spowodować wybuchu. Bezpieczne lądowanie. Awaryjne, lecz bezpieczne, bo nikomu nic się nie stało.
A złożyło się, że tego samego dnia przeczytałam w kalendarzu: "Pan Bóg nie obiecał nam bezpiecznego lotu, On obiecał nam bezpieczne lądowanie". Zbieg okoliczności? A może nie. Może czas zrozumieć, że bez względu na to jaki jest nasz lot, jak wiele niebezpieczeństw w sobie kryje i ile nas kosztuje, jedno jest pewne: Bóg obiecał nam bezpieczne lądowanie. Jak dobrze jest być Twoim dzieckiem Tatusiu. Z tobą wszytko jest możliwe.

poniedziałek, 31 października 2011

Nie żałuję

Nie żałuję

Serca danego przedwcześnie

Pereł podeptanych

Chwil spędzonych

Walk przegranych

Miłości odrzuconej

Pragnień wymazanych

Małych rzeczy wziętych za wielkie

Wielkich spraw wziętych za nic

Niczego co minęło

Co dałam

I co zostało mi dane

Bo prawda większa jest niż ból


Żałuję

Tych co odeszli, bo żałowali


Tak sobie siedziałam i myślałam i wydumałam, że diabłu na pochybę nie będę niczego żałować w życiu. Korci człowieka co jakiś czas co by pożałować sobie wielu rzeczy, bo wydaje się, że wtedy ulga mu w sercu się pojawi. A tu niespodzianka. Żal wcale nie wpływa na serce za dobrze. Zal zabiera nam siły i wysysa z nas życie. Zal sprawia, że zamiast cieszyć się tym co jest, smucimy się z powodu rzeczy, na które często i tak nie mamy wpływu. Nie mówię tu oczywiście o żalu, który prowadzi do nawrócenia, bynajmniej. Ale o żalu, który rozdrapuje przeszłość po to tylko by pogrążyć nas w smutku i rozpaczy. Zal krzyczy w nas i domaga się zaspokojenia. Załujemy wielu rzeczy. Tych, co nam nie wyszły, tych co wyszły, ale mogłyby lepiej. Załujemy czasu danego innym, miłości danej pochopnie, zanim sprawdziliśmy. Załujemy czasu, który upłynął nam nie tam gdzie potrzeba i nie na tym, co trzeba. Załujemy a żal rozgniata nasze siły. Więc czemu by nie spróbowac i przestać żałować?

sobota, 30 lipca 2011

Moje prawdziwe życie

Wiem, wiem, pewnie będe sie powtarzać. Bo chyba wcześniej już o tym pisałam. Ale nic nie poradzę, że ciągle to żyje we mnie. Pisałam już o prawdziwym życiu? Czytam mojemu synkowi często książeczki i tak się składa, że on jak większość czterolatków ceni sobie bardzo Kubusia Puchatka. Dzisiaj czytaliśmy razem historię o wietrze w stumilowym lesie. Czytałam Natanowi i nagle jedno zdanie wyskczyło mi z tej opowieści. Brzmiało ono mniej więcej tak, że sowa dzieliła się z przyjaciółmi tym jaka to różnica, kiedy ona leci i czuje wiatr pod skrzydłami. Bo gdy go nie ma, to ona też lata, ale fruwa się wtedy o wiele wiele trudniej i wkłada się bardzo dużo wysiłku w ten lot i satysfakcji żadnej. A gdy jest wiatr to wiatr sam ją niesie i zanim ona sie spostrzeże jest już na miejscu. Spodobał mi się ten opis. Pomyślałam, że to rzeczywiście jest różnica i to ogromna. Kiedy myślę o tym, to chce mi sie płąkać, bo wiem, że od jakegoś czasu mam wiatr pod skrzydłami i nie są to tylko puste słowa, lecz namacalny fakt, który ma wpływ na całe moje życie. Pamiętam czasy kiedy tego wiatru nie było i marzyłam o tym, aby się pojawił. Pamiętam czasy, kiedy tego wiatru nie było a ja robiłam wszystko żeby się pojawił. Pamiętam czasy kiedy tego wiatru nie było a ja starałam się udowodnić, że jest. Ba, inni też starali się mi to wmówić. No i okazuje się że serce swoje można oszukać, ale Pana Boga nie. Więc kiedy staje się przed Nim w szczerości i z rzeczywistym pragnieniem poznania prawdy to On przychodzi i pokazuje nam właściwy stan rzeczy. Muska swoim wiatrem nasze nozdrza i wtedy już wiemy że tęsknimy tylko za czymś, czego w naszym życiu nie ma. Nie chcę powiedzieć, że wszystkie nasze wysiłki są do niczego. Nie chcę powiedzieć, że powinniśmy zarzucić wszystko, co robimy i czekać na Jego wiatr. Choć w niektórych przypadkach takie działąnie jest uzasadnione. Chcę tylko powiedzieć, że często sami wybieramy aby lecieć o własnych siłach choć z Nim jest o wiele wiele łatwiej. Co prawda Bożego Ducha nie da się kontrolować i kazać Mu by niósł nas tam gdzie Mu powiemy. Ale kiedy szczerze oddajemy się w Jego ręce On niesie nas do celu szybciej niż my kiedykolwiek bylibyśmy w stanie tam dotrzeć. Ja wiem, że jeszcze nie dotarłam na miejsce. Ale wiem też że przez ostatnie lata doświadczyłam więcej Jego wiatru pod skrzydłami niż kiedykolwiek wcześniej. Znam to uczucie kiedy nagle znajduje siebie w miejscu, do którego On mnie przyniósł, a ja niewiem jak i kiedy. Mój udział w tym był na prawdę znikomy. I to jest całkowicie możliwe, aby Jego wiatr niósł nas ponad bólem fizycznym i psychicznym, choć go doświadczamy, choć ciągle jest częścią naszego życia. Nie są to tylko słowa, ani nawet dobre życzenia, ale to jest moje prawdziwe życie.
Niesiona Jego wiatrem dotarłam aż tutaj. Wiem, że nie ma w tym żadnej mej zasługi. Czuję się słaba, ale to nic, bo to część Jego planów, nie moich. Czuję się silna bo Jego siła mieszka we mnie. Wiem, że jestem tu, gdzie On chciał abym była. Będę tu tak długo jak długo Jego wiatr nie zaniesie mnie gdzieś dalej. Czy jest różowo? Nie, bo właśnie miałam dość skomplikowaną operację kolana a za miesiąc czeka mnie druga jeszcze bardziej skomplikowana. Ale Jego obecność niesie mnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wiem, że w jakiejś części zawdzięczam to tym, którzy w tym czasie się za mnie modla. Ale to wszystko Jego wiatr, wieje kędy chce i szepce do swych dzieci swoje pragnienia i niesie nas tam gdzie chce. Nie jestem bierna - uwierzcie mi - poddaję się Jemu czasem z wielkim trudem, ale potem widzę tego owoce. Jego łaska i Jego życie jest wszystkim czego mi potrzeba.

piątek, 8 kwietnia 2011

Sto procent przychylności

Zdarzyła mi się niezwykła rzecz. Półtora roku temu dwie bliskie mi osoby, na moje urodziny, dały mi szczególny prezent. Nigdy wcześniej od nikogo takiego prezentu nie dostałam. Szczególność tego prezentu polegała na tym, że prezent był w formie obietnicy. Obietnica znalazła się na pięknie przygotowanym do tego celu papierze. Widniał na nim obrazek, na którym niebieskie stworzonko trzymało w rękach sto złotych. Tyle mi obiecano. Niebieskie stworzonko nie mówiło nic na temat tego, kiedy zostanie wypełniona ta obietnica. Podziękowałam i włożyłam mój prezent do książki. Przez pierwszy miesiąc, może dwa, co jakiś czas próbowałam zgadnąć kiedy przyjdą pieniążki. Nie kocham pieniędzy, i nie sama myśl o dostaniu ich tak bardzo mnie ekscytowała, co fakt wypełnienia się czegoś, o czym wiedziałam że nadejdzie, tylko nie wiedziałam kiedy. Życie toczyło się dalej a wraz z nim sprawy codzienne i modlitwy do Pana o to by zatroszczył się o wszystko, co nam potrzebne. Bóg się troszczył, jednak bywało że zastanawiałam się jakim sposobem tym razem zaopatrzy nas Tatuś i kilka razy przychodziło mi na myśl, że może teraz przyjdą pieniążki, które mi obiecano. Pan Bóg troszczył się na wiele sposobów, nigdy jednak tak, jak się spodziewałam. Mijały miesiące, aż pewnego dnia otowrzyłam książkę i ku mojemu zdziwieniu wypadła z niej obietnica na papierze. Zdałam sobie sprawę z tego, że minął rok od momentu otrzymania jej i przyszło mi na myśl, że prawdopodobnie już nigdy nie stanie się rzeczywistością. Szybko wytłumaczyłam sobie dlaczego tak się stało, przyjmując wersję najprostszą czyli taką, że najwyraźniej nie do końca zrozumiałam przesłanie tego prezentu, który może był żartem lub został już dawno zrealizowany w inny sposób. Minęło półtora roku i nagle, w chwili gdy w ogóle tego nie oczekiwałam i nie wypatrywałam, ta sama osoba, która ofiarowała mi niegdyś obietnicę stu złotych, wręczyła mi owe pieniążki, mówiąc, że nie zapomniała. Siedzę sobie w domku i myślę, że to najpiękniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam. Nie same pieniążki, ale to, że dostałam obietnicę a potem dostałam półtora roku czekania a potem wypełnienie się i te słowa, które zapadły gdzieś głęboko we mnie: "nie zapomniałam". Myślę, że Tatuś dziś mówi do mnie, a może także do ciebie, że On nie zapomniał. On pamięta każdą obietnicę, choćby njamniejszą, i każdą z nich wypełni. Jego pamięć jest doskonała. Czasem czekamy na Niego długo, ale On zawsze przychodzi w najlepszym czasie. Nigdy się nie spóźnia. Swoje słowo wypełnia w stu procentach. Bo jest wierny. Nasz Tatuś pamięta.

niedziela, 13 marca 2011

Uczyć się czekać

Przeczytałam jakiś czas temu w pewnej książce takie zdanie: "Każdy z nas uczy się czekać na pomoc od Pana". Niewiem czemu poruszyło mnie to zdanie tak bardzo, że zostało we mnie aż do dziś. Nie czynię wysiłków aby je zapamiętać, a ono we mnie jest i tak. Czy czekam na pomoc od Pana? O, z pewnością. Wielu z nas czeka. Jednak to, co mnie w tym zdaniu zastanawia najbardziej to pierwsza część - mówiąca o tym, że każdy z nas uczy się czekać. Wydaje się, że czekanie jest po prostu czekaniem, staniem w miejscu, zatrzymaniem. Czego więc można się uczyć jeśli chodzi o czekanie? Otóż wiele rzeczy, ale odkryłam, że istnieją dwa kłamastwa, które nie pozwolają nam się uczyć. Po pierwsze wierzymy w to, że czekanie jest bierną czynnością, niczym więcej. Po drugie wydaje się nam, że podczas czekania nie dzieje się nic. Tymczasem Biblia bardzo dużo mówi na temat czekania i etymologia tego słowa wcale nie wskazuje na to, że czekanie jest bierną czynnością. Z języka Hebrajskiego słowo czekać, używane w kontekście czekania na pomoc od Pana, znaczy także mieć nadzieję, spodziewać się i wypatrywać. Ani posiadanie nadziei, ani tym bardziej spodziewanie się czy wypatrywanie nie są czynnościami biernymi. Wymagają od nas zaangażowania, skierowania naszego wzroku w odpowiednią stronę, a co za tym idzie szukania Tego, od kogo pomoc z pewnością przyjdzie. Czy coś się dzieje podczas takiego czekania? Biblia mówi, że ci, którzy czekają, a więc mają nadzieję, ufają - oni nabierają siły, otrzymują skrzydła jak orły, biegną i nie mdleją, idą a nie ustają. Ostatnio kiedy przeczytałam ten werset zrozumiałąm, że właśnie czekając nabieram siły, właśnie czekając otrzymuję skrzydła od Pana, aby wzbić się wyżej niż do tej pory. Mając nadzieję i ufając Mu, mogę biec i nie mdleję choć ciało jest słabe i ma ochotę zemdleć. A więc to podczas czekania, podczas szukania Go - dzieją się rzeczy, które mają ogromne znaczenie. Dlatego pragnę uczyć się czekać na pomoc od Pana.