sobota, 30 lipca 2011

Moje prawdziwe życie

Wiem, wiem, pewnie będe sie powtarzać. Bo chyba wcześniej już o tym pisałam. Ale nic nie poradzę, że ciągle to żyje we mnie. Pisałam już o prawdziwym życiu? Czytam mojemu synkowi często książeczki i tak się składa, że on jak większość czterolatków ceni sobie bardzo Kubusia Puchatka. Dzisiaj czytaliśmy razem historię o wietrze w stumilowym lesie. Czytałam Natanowi i nagle jedno zdanie wyskczyło mi z tej opowieści. Brzmiało ono mniej więcej tak, że sowa dzieliła się z przyjaciółmi tym jaka to różnica, kiedy ona leci i czuje wiatr pod skrzydłami. Bo gdy go nie ma, to ona też lata, ale fruwa się wtedy o wiele wiele trudniej i wkłada się bardzo dużo wysiłku w ten lot i satysfakcji żadnej. A gdy jest wiatr to wiatr sam ją niesie i zanim ona sie spostrzeże jest już na miejscu. Spodobał mi się ten opis. Pomyślałam, że to rzeczywiście jest różnica i to ogromna. Kiedy myślę o tym, to chce mi sie płąkać, bo wiem, że od jakegoś czasu mam wiatr pod skrzydłami i nie są to tylko puste słowa, lecz namacalny fakt, który ma wpływ na całe moje życie. Pamiętam czasy kiedy tego wiatru nie było i marzyłam o tym, aby się pojawił. Pamiętam czasy, kiedy tego wiatru nie było a ja robiłam wszystko żeby się pojawił. Pamiętam czasy kiedy tego wiatru nie było a ja starałam się udowodnić, że jest. Ba, inni też starali się mi to wmówić. No i okazuje się że serce swoje można oszukać, ale Pana Boga nie. Więc kiedy staje się przed Nim w szczerości i z rzeczywistym pragnieniem poznania prawdy to On przychodzi i pokazuje nam właściwy stan rzeczy. Muska swoim wiatrem nasze nozdrza i wtedy już wiemy że tęsknimy tylko za czymś, czego w naszym życiu nie ma. Nie chcę powiedzieć, że wszystkie nasze wysiłki są do niczego. Nie chcę powiedzieć, że powinniśmy zarzucić wszystko, co robimy i czekać na Jego wiatr. Choć w niektórych przypadkach takie działąnie jest uzasadnione. Chcę tylko powiedzieć, że często sami wybieramy aby lecieć o własnych siłach choć z Nim jest o wiele wiele łatwiej. Co prawda Bożego Ducha nie da się kontrolować i kazać Mu by niósł nas tam gdzie Mu powiemy. Ale kiedy szczerze oddajemy się w Jego ręce On niesie nas do celu szybciej niż my kiedykolwiek bylibyśmy w stanie tam dotrzeć. Ja wiem, że jeszcze nie dotarłam na miejsce. Ale wiem też że przez ostatnie lata doświadczyłam więcej Jego wiatru pod skrzydłami niż kiedykolwiek wcześniej. Znam to uczucie kiedy nagle znajduje siebie w miejscu, do którego On mnie przyniósł, a ja niewiem jak i kiedy. Mój udział w tym był na prawdę znikomy. I to jest całkowicie możliwe, aby Jego wiatr niósł nas ponad bólem fizycznym i psychicznym, choć go doświadczamy, choć ciągle jest częścią naszego życia. Nie są to tylko słowa, ani nawet dobre życzenia, ale to jest moje prawdziwe życie.
Niesiona Jego wiatrem dotarłam aż tutaj. Wiem, że nie ma w tym żadnej mej zasługi. Czuję się słaba, ale to nic, bo to część Jego planów, nie moich. Czuję się silna bo Jego siła mieszka we mnie. Wiem, że jestem tu, gdzie On chciał abym była. Będę tu tak długo jak długo Jego wiatr nie zaniesie mnie gdzieś dalej. Czy jest różowo? Nie, bo właśnie miałam dość skomplikowaną operację kolana a za miesiąc czeka mnie druga jeszcze bardziej skomplikowana. Ale Jego obecność niesie mnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wiem, że w jakiejś części zawdzięczam to tym, którzy w tym czasie się za mnie modla. Ale to wszystko Jego wiatr, wieje kędy chce i szepce do swych dzieci swoje pragnienia i niesie nas tam gdzie chce. Nie jestem bierna - uwierzcie mi - poddaję się Jemu czasem z wielkim trudem, ale potem widzę tego owoce. Jego łaska i Jego życie jest wszystkim czego mi potrzeba.