Lubię w Tobie to, że Ty nic nie czynisz po płyciźnie. Jak kochasz to na całego, aż do utraty życia. Jak dajesz to wszystko, hojnie i bez wypominania. Jak budujesz coś, to jakość tego przewyższa ludzkie dzieła. Taki Jesteś. Taki już zawsze będziesz.
A my ludzie czasem czynimy rzeczy płytko. Bo jest łatwiej. Bo nikt nas nie nauczył inaczej. Kochamy tak długo, jak długo miłość nas nie zrani. Dajemy tyle, ile nam zbywa. Budujemy podążając drogami na skróty, byleby efekt był szybki. Tacy jesteśmy. Choć tacy być nie musimy.
Widziałam dwoje dzieci, które posprzeczały się o coś. Nie wiem o co. Wiem, że próbowały się pojednać. Jedno podeszło do drugiego, powiedziało tonem oschłym i zimnym „przepraszam”. To drugie spuściło wzrok, by nie patrzeć na winowajcę, zacisnęło piąstki. Zapadła cisza. Patrzyłam jak każde odchodzi w swoją stronę.
Wychowywanie dzieci jest czasochłonne. Zazwyczaj uczymy dzieci mówić „przepraszam” i mamy nadzieję, że to słowo wystarczy. A potem widzimy te same dzieci, które stają się dorosłe i nie wiedzą, jak czynić rzeczy w duchu pojednania. Nie znają tego, czym jest prawdziwe uniżenie. Nie wiedzą tego ludzie ze świata i nie wiedzą tego ludzie w kościele.
A Ty dałeś nam wzór do naśladowania. Możemy nauczyć się wiele z historii o synu, który zostawia swego ojca i idzie trwonić jego majątek. A potem po latach wraca, gdyż dociera do niego, że źle zrobił. Przychodzi w pokorze. Jego serce jest skruszone. Rozumie, że źle zrobił i jest gotów ponieść tego konsekwencje. Żałuje i swój żal ojcu pokazuje. Nie unosi się pychą przepraszając. Nie tłumaczy swojej winy. Nie znajduje usprawiedliwienia dla tego, co uczynił. Przeprasza i prosi o wybaczenie. Jest gotów zrezygnować z bycia synem i stać sie sługą tego, kogo skrzywdził. A ojciec? Ojciec nie ociąga się z pojednaniem. Sam wypatrywał syna latami, prawdopodobnie modlił się i mu błogosławił. Wybiega na drogę, by przywitać syna. Rezygnuje z własnej dumy i czyni krok w stronę tego, który go zranił. Ofiarowuje mu piękne, szczere powitanie. Zalewa swoją miłością. Nie czyni wyrzutów, nie wspomina przeszłości, nie kara go swym wzrokiem. Nie prosi o to, by syn przez kolejne lata odbudowywał jego zaufanie. Zamiast tego przywraca mu synostwo, nagradza przywilejami. Ucztuje i cieszy się z nim. Bo zwrócone mu zostało, to co niegdyś utracił.
Jak cudownie by było, gdybyśmy tak się jednali. Gdybyśmy zawsze byli gotowi dać sobie kolejną i kolejną szansę. Gdybyśmy tak głęboko i z pokorą budowali. I czyż nie do tego właśnie Ty nas powołałeś?
poniedziałek, 9 czerwca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz