niedziela, 18 maja 2008

Twarda ziemia

Kiedyś ktoś mi opowiadał o tym, jak buduje się dom. Najpierw długo długo kopie się dziurę w ziemi. Zajmuje to wiele czasu i wysiłku. Ma się wrażenie, że pracuje się na darmo, gdyż mimo zużytej siły, domu jak nie było tak nie ma, jest tylko jeden wielki wykop. Ale to właśnie od głębokości tego wykopu i prawidłowości jego wykonania zależą losy przyszłego budynku. A potem zalewa się tą dziurę betonem, kamieniami i innymi materiałami i tak powstaje fundament. Fundament jest najważniejszą częścią budowli, na nim wszystko się opiera, niestety najczęściej nikt nie przystaje na drodze i nie podziwia dziury, którą robotnicy wykopali pod niego. Tworzony w ukryciu, z dala od ludzkiego poklasku. To, co my ludzie podziwiamy, to domy. Nie fundamenty.
A Ty porównałeś ludzi, którzy Cię słuchają i wykonują Twoje słowo do domu zbudowanego na skale. A więc do domu, który ma mocny fundament. Ciekawe, że użyłeś właśnie takiego obrazu. Jakby słuchanie Ciebie i wykonywanie Twojej woli nie było wcale łatwe i przyjemne, lecz wiązało się z ciężką pracą. Jakby posłuszeństwo Tobie było najważniejszą rzeczą, jednak często niewidzialną dla ludzkich oczu, ukrytą przed światem.
Jakby każda rzecz uczyniona ze względu na Ciebie była kamieniem rzuconym pod fundament.
Czasem im głębszy wykop tym ziemia jest twardsza. Zupełnie jak z glebą mego serca. Wspominam pierwsze pchnięcia łopatą, pierwsze akty posłuszeństwa. Wtedy podążanie za Tobą nie wiązało się aż z takim kosztem. Serce z łatwością poddawało się Tobie. Jednak w miarę upływu czasu, łopata zaczęła napotykać na coraz twardszą ziemię, miejsca w moim sercu, które wcale nie tak łatwo poddają się Tobie. Miejsca, na które trzeba wiele cierpliwości i pracy, by zobaczyć rezultaty. Teraz ode mnie zależy czy nie zniechęcę się i zaufam raz jeszcze Twojemu słowu. Słowu, które wykonało we mnie tak wiele pracy i które ma moc zmiękczyć tą twardą ziemię.
Widziałam domy, których budowa ustała po jakimś czasie. Słyszałam o takich budynkach, które zbyt szybko wyrosły spod ziemi i wkrótce „osiadły”, gdyż ktoś postanowił ominąć najważniejszą część procesu budowania i wykopał zbyt płytki fundament. Myślę dziś o tych domach, o tych wszystkich służbach i ludziach, którzy nie zainwestowali wystarczającą ilość czasu by wykopać głęboki fundament. Myślę też o tych, którzy rozpoczęli z zapałem, lecz brak rezultatów zniechęcił ich do dalszej pracy. Dali się okłamać, że skoro nie widać efektu tego, co robią, to najwyraźniej powinni zająć się czymś innym. Poszukać innej metody, innej drogi, takiej, która rodziłaby owoc natychmiast. Bo świat spragniony jest natychmiastowych rezultatów.
Myślę i myśli moje Ty zamieniasz w wołanie za tymi wszystkimi, którzy utknęli budując fundament. Którzy „osiedli”. Którzy zaczęli się zastanawiać czy warto kopać dalej, skoro ziemia jest tak twarda, skoro jest tak trudno. Nie daj nam stanąć, Ojcze. Nie daj nam przyjąć to kłamstwo, że są rzeczy ważniejsze niż budowanie fundamentu. Daj nam zobaczyć jak ważne jest, by fundamenty były głębokie, bo domy, które na nich pragniesz zbudować będą reprezentować wspaniałą, Bożą jakość. Pomóż nam zgodzić się na ciężką pracę w ukryciu, której nikt nigdy nie zobaczy. Pracę, którą tylko Ty docenisz i nagrodzisz.
Pomóż nam wykopać piękne, głębokie fundamenty.

sobota, 10 maja 2008

O słabościach

To niezwykłe jak chętnie Ty posługujesz się moimi słabościami, aby ochronić mnie przed pychą. Czasem celowo odkrywasz je przy innych, bo wiesz, że to zatrzyma mnie w miejscu uniżenia. Ja chcę je ukryć. Taka jest moja natura. Chcę je schować, aby nikt ich nie widział. A Ty wyjmujesz je i pokazujesz innym. Nie robisz tego, by mnie ośmieszyć. Nie chcesz poniżyć mnie, lecz nauczyć polegać na Twojej łasce.
Ciekawe, że my ludzie często myślimy, że oznaką siły jest nie okazywanie żadnych słabości. Nie chcemy o nich mówić. Boimy się, że stracimy uznanie wśród ludzi. A tymczasem okazuje się, że kiedy ich nie ukrywamy, to właśnie wtedy zyskujemy szacunek.
Słyszałam o małym chłopcu, który okazał słabość będąc w szkole i zachował się nie tak jak należy w stosunku do kolegi. Ktoś dorosły widział to i postanowił wymierzyć mu karę. Rzucił się na chłopca i przygniótł go do ziemi. Chłopiec prawdopodobnie zdążył tylko zamknąć przepełnione lękiem powieki. A potem słuchał sądu kogoś, kto nigdy prawdopodobnie nie był napominany w miłości, więc nie wiedział jak to uczynić.
Pomyślałam, że to podobne do naszej ludzkiej natury. Stać z boku i dostrzegać czyjeś słabości a potem szybko je osądzić. Mamy tendencję do oceniania czyjegoś życia na podstawie jednej reakcji, której byliśmy świadkiem. Nie patrzymy tak, jak Ty patrzysz. Widzimy to, co na zewnątrz człowieka i nie dostrzegamy jego serca. Bez Ciebie nie jesteśmy w stanie widzieć inaczej.
Jak dobrze, że Ty patrzysz na moje serce bardziej niż na moje reakcje. Jak dobrze, że Ty nigdy nie rezygnujesz ze mnie mimo moich upadków. Masz przed oczyma całe moje życie, a nie jedną sytuację. Nie koncentrujesz się na moich porażkach. Dostrzegasz w moim sercu rzeczy, których ja nie widzę. Widzisz chęci, intencje, starania. Widzisz najgłębsze pragnienia mego serca. I nie przestajesz być zadowolony ze mnie. Dziękuję Ci, że dziś nie boję się przyznać, że jestem kobietą wielu słabości. Ale kobietą, w której zamieszkała moc Boża.

piątek, 2 maja 2008

Schematy, schematy, schematy

To zadziwiające jak prosto my ludzie sprowadzamy wszystko do jednego schematu. Zamykamy siebie i innych w małych, ciasnych pudełkach. Podpisujemy je. A potem cieszymy się, bo wydaje się nam, że wszystko juz pojęliśmy. Myślimy, że zrozumieliśmy Boże drogi. Że nic nie może wstrząsnąć naszymi przekonaniami. Trzymamy się ich niczym kotwicy. Czujemy się w nich bezpiecznie. Do czasu, kiedy przyjdzie huragan.
To dlatego chcielibyśmy także wiarę zapakować, podpisać, uprościć, zamienić ją na schemat. Łatwy w użyciu, działający dla każdego o każdej porze, w ten sam sposób. Pragniemy, żeby ktoś nam mówił czy mieć wiarę to oznacza zrobić to czy tamto. Chcemy wierzyć, lecz zamiast tego szukamy szybkich, łatwych odpowiedzi. Czy wierzyć to oznacza zażyć te lekarstwa, czy wierzyć to oznacza wyrzucić je do kosza. Czy wierzyć to znaczy natychmiast ujrzeć jak Bóg mnie uzdrawia. Czy wierzyć to raz pomodlić się, a dobrze, czy wierzyć to trwać w nieustającej modlitwie aż do przełomu. Czy wierzyć to rozdać wszystko i zostawić sobie tylko pięć spódnic. Czy wierzyć to czynić rzeczy bez przerwy, czy wierzyć to usiąść i czekać na Niego.
Dążymy do tego, by ktoś podał nam na tacy łatwy przepis na wszystko. Siedem kroków prowadzących do pięciu kluczy otwierających dwoje drzwi do jednej reguły na szczęście. To lubimy. Przynajmniej większość z nas. A wiara nie jest posiadaniem łatwych w użyciu schematów. Nie jest trwaniem przy jednej racji. Wiara jest szukaniem jednej, właściwej, najwspanialszej relacji. I tylko w niej – żywej relacji z Tatusiem Niebieskim - można znaleźć odpowiedzi. Zaskakujące i mądre. Zmieniające perspektywę, otwierające pudełka, do których weszliśmy. Pełne miłości rady, przynoszące pokój i życie, zamiast potępienia i zniechęcenia.
Mocno wierzę w uzdrowienie. Modlę się za każdym razem, kiedy Bóg pobudza mnie do modlitwy za chorego człowieka. Ogłaszam zdrowie, bo wiem, że to jest Bożym planem dla każdego Jego dziecka. Ale wiem też, że czasem trzeba więcej wiary, by przez coś przejść, niż zostać uzdrowionym natychmiast.
Potrzebujemy takich wniosków, by owocować. Niech Bóg – wspaniały ogrodnik - poobcina te wszystkie gałęzie, które zamiast przynosić, to wysysają z nas życie. Schematy, schematy, schematy. I zatopmy się w relacji z Nim. Niech sam Ojciec mówi nam, co mamy czynić, a potem to czyńmy. Wiara niech rodzi się w relacji.