wtorek, 1 listopada 2011

Cud nad Wisłą

Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni go zobaczyliśmy. Cud. Coś, co nie miało szans, aby się wydarzyć. Ale się zdarzyło. Samolot wylądował na płycie lotniska bez podwozia, bo się nie otworzyło. Samolot wielki i ciężki z dwustoma pasażerami na pokładzie. A gdyby silnik się urwał, a gdyby kadłub się przechylił, a gdyby uderzenie o podłoże było większe. Nie ma po co gdybać. Pan Bóg chciał to posadził samolot na ziemi szczęśliwie.
Siedzę sobie i zachwycam się tym zdarzeniem. Wiem, że nie tylko ja. Bo patrzenie na cud sprawia, że wiara w nas rośnie. Oglądam film w zwolnionym tempie śledząc każdy krok maszyny. Widzę jak się zbliża do ziemi, jak leci tuż nad nią by w końcu dotknąć jej swoim wielkim brzuchem. Widzę iskry, które szaleją tuż obok silników i wiem, że Ktoś nie pozwolił im spowodować wybuchu. Bezpieczne lądowanie. Awaryjne, lecz bezpieczne, bo nikomu nic się nie stało.
A złożyło się, że tego samego dnia przeczytałam w kalendarzu: "Pan Bóg nie obiecał nam bezpiecznego lotu, On obiecał nam bezpieczne lądowanie". Zbieg okoliczności? A może nie. Może czas zrozumieć, że bez względu na to jaki jest nasz lot, jak wiele niebezpieczeństw w sobie kryje i ile nas kosztuje, jedno jest pewne: Bóg obiecał nam bezpieczne lądowanie. Jak dobrze jest być Twoim dzieckiem Tatusiu. Z tobą wszytko jest możliwe.

poniedziałek, 31 października 2011

Nie żałuję

Nie żałuję

Serca danego przedwcześnie

Pereł podeptanych

Chwil spędzonych

Walk przegranych

Miłości odrzuconej

Pragnień wymazanych

Małych rzeczy wziętych za wielkie

Wielkich spraw wziętych za nic

Niczego co minęło

Co dałam

I co zostało mi dane

Bo prawda większa jest niż ból


Żałuję

Tych co odeszli, bo żałowali


Tak sobie siedziałam i myślałam i wydumałam, że diabłu na pochybę nie będę niczego żałować w życiu. Korci człowieka co jakiś czas co by pożałować sobie wielu rzeczy, bo wydaje się, że wtedy ulga mu w sercu się pojawi. A tu niespodzianka. Żal wcale nie wpływa na serce za dobrze. Zal zabiera nam siły i wysysa z nas życie. Zal sprawia, że zamiast cieszyć się tym co jest, smucimy się z powodu rzeczy, na które często i tak nie mamy wpływu. Nie mówię tu oczywiście o żalu, który prowadzi do nawrócenia, bynajmniej. Ale o żalu, który rozdrapuje przeszłość po to tylko by pogrążyć nas w smutku i rozpaczy. Zal krzyczy w nas i domaga się zaspokojenia. Załujemy wielu rzeczy. Tych, co nam nie wyszły, tych co wyszły, ale mogłyby lepiej. Załujemy czasu danego innym, miłości danej pochopnie, zanim sprawdziliśmy. Załujemy czasu, który upłynął nam nie tam gdzie potrzeba i nie na tym, co trzeba. Załujemy a żal rozgniata nasze siły. Więc czemu by nie spróbowac i przestać żałować?

sobota, 30 lipca 2011

Moje prawdziwe życie

Wiem, wiem, pewnie będe sie powtarzać. Bo chyba wcześniej już o tym pisałam. Ale nic nie poradzę, że ciągle to żyje we mnie. Pisałam już o prawdziwym życiu? Czytam mojemu synkowi często książeczki i tak się składa, że on jak większość czterolatków ceni sobie bardzo Kubusia Puchatka. Dzisiaj czytaliśmy razem historię o wietrze w stumilowym lesie. Czytałam Natanowi i nagle jedno zdanie wyskczyło mi z tej opowieści. Brzmiało ono mniej więcej tak, że sowa dzieliła się z przyjaciółmi tym jaka to różnica, kiedy ona leci i czuje wiatr pod skrzydłami. Bo gdy go nie ma, to ona też lata, ale fruwa się wtedy o wiele wiele trudniej i wkłada się bardzo dużo wysiłku w ten lot i satysfakcji żadnej. A gdy jest wiatr to wiatr sam ją niesie i zanim ona sie spostrzeże jest już na miejscu. Spodobał mi się ten opis. Pomyślałam, że to rzeczywiście jest różnica i to ogromna. Kiedy myślę o tym, to chce mi sie płąkać, bo wiem, że od jakegoś czasu mam wiatr pod skrzydłami i nie są to tylko puste słowa, lecz namacalny fakt, który ma wpływ na całe moje życie. Pamiętam czasy kiedy tego wiatru nie było i marzyłam o tym, aby się pojawił. Pamiętam czasy, kiedy tego wiatru nie było a ja robiłam wszystko żeby się pojawił. Pamiętam czasy kiedy tego wiatru nie było a ja starałam się udowodnić, że jest. Ba, inni też starali się mi to wmówić. No i okazuje się że serce swoje można oszukać, ale Pana Boga nie. Więc kiedy staje się przed Nim w szczerości i z rzeczywistym pragnieniem poznania prawdy to On przychodzi i pokazuje nam właściwy stan rzeczy. Muska swoim wiatrem nasze nozdrza i wtedy już wiemy że tęsknimy tylko za czymś, czego w naszym życiu nie ma. Nie chcę powiedzieć, że wszystkie nasze wysiłki są do niczego. Nie chcę powiedzieć, że powinniśmy zarzucić wszystko, co robimy i czekać na Jego wiatr. Choć w niektórych przypadkach takie działąnie jest uzasadnione. Chcę tylko powiedzieć, że często sami wybieramy aby lecieć o własnych siłach choć z Nim jest o wiele wiele łatwiej. Co prawda Bożego Ducha nie da się kontrolować i kazać Mu by niósł nas tam gdzie Mu powiemy. Ale kiedy szczerze oddajemy się w Jego ręce On niesie nas do celu szybciej niż my kiedykolwiek bylibyśmy w stanie tam dotrzeć. Ja wiem, że jeszcze nie dotarłam na miejsce. Ale wiem też że przez ostatnie lata doświadczyłam więcej Jego wiatru pod skrzydłami niż kiedykolwiek wcześniej. Znam to uczucie kiedy nagle znajduje siebie w miejscu, do którego On mnie przyniósł, a ja niewiem jak i kiedy. Mój udział w tym był na prawdę znikomy. I to jest całkowicie możliwe, aby Jego wiatr niósł nas ponad bólem fizycznym i psychicznym, choć go doświadczamy, choć ciągle jest częścią naszego życia. Nie są to tylko słowa, ani nawet dobre życzenia, ale to jest moje prawdziwe życie.
Niesiona Jego wiatrem dotarłam aż tutaj. Wiem, że nie ma w tym żadnej mej zasługi. Czuję się słaba, ale to nic, bo to część Jego planów, nie moich. Czuję się silna bo Jego siła mieszka we mnie. Wiem, że jestem tu, gdzie On chciał abym była. Będę tu tak długo jak długo Jego wiatr nie zaniesie mnie gdzieś dalej. Czy jest różowo? Nie, bo właśnie miałam dość skomplikowaną operację kolana a za miesiąc czeka mnie druga jeszcze bardziej skomplikowana. Ale Jego obecność niesie mnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wiem, że w jakiejś części zawdzięczam to tym, którzy w tym czasie się za mnie modla. Ale to wszystko Jego wiatr, wieje kędy chce i szepce do swych dzieci swoje pragnienia i niesie nas tam gdzie chce. Nie jestem bierna - uwierzcie mi - poddaję się Jemu czasem z wielkim trudem, ale potem widzę tego owoce. Jego łaska i Jego życie jest wszystkim czego mi potrzeba.

piątek, 8 kwietnia 2011

Sto procent przychylności

Zdarzyła mi się niezwykła rzecz. Półtora roku temu dwie bliskie mi osoby, na moje urodziny, dały mi szczególny prezent. Nigdy wcześniej od nikogo takiego prezentu nie dostałam. Szczególność tego prezentu polegała na tym, że prezent był w formie obietnicy. Obietnica znalazła się na pięknie przygotowanym do tego celu papierze. Widniał na nim obrazek, na którym niebieskie stworzonko trzymało w rękach sto złotych. Tyle mi obiecano. Niebieskie stworzonko nie mówiło nic na temat tego, kiedy zostanie wypełniona ta obietnica. Podziękowałam i włożyłam mój prezent do książki. Przez pierwszy miesiąc, może dwa, co jakiś czas próbowałam zgadnąć kiedy przyjdą pieniążki. Nie kocham pieniędzy, i nie sama myśl o dostaniu ich tak bardzo mnie ekscytowała, co fakt wypełnienia się czegoś, o czym wiedziałam że nadejdzie, tylko nie wiedziałam kiedy. Życie toczyło się dalej a wraz z nim sprawy codzienne i modlitwy do Pana o to by zatroszczył się o wszystko, co nam potrzebne. Bóg się troszczył, jednak bywało że zastanawiałam się jakim sposobem tym razem zaopatrzy nas Tatuś i kilka razy przychodziło mi na myśl, że może teraz przyjdą pieniążki, które mi obiecano. Pan Bóg troszczył się na wiele sposobów, nigdy jednak tak, jak się spodziewałam. Mijały miesiące, aż pewnego dnia otowrzyłam książkę i ku mojemu zdziwieniu wypadła z niej obietnica na papierze. Zdałam sobie sprawę z tego, że minął rok od momentu otrzymania jej i przyszło mi na myśl, że prawdopodobnie już nigdy nie stanie się rzeczywistością. Szybko wytłumaczyłam sobie dlaczego tak się stało, przyjmując wersję najprostszą czyli taką, że najwyraźniej nie do końca zrozumiałam przesłanie tego prezentu, który może był żartem lub został już dawno zrealizowany w inny sposób. Minęło półtora roku i nagle, w chwili gdy w ogóle tego nie oczekiwałam i nie wypatrywałam, ta sama osoba, która ofiarowała mi niegdyś obietnicę stu złotych, wręczyła mi owe pieniążki, mówiąc, że nie zapomniała. Siedzę sobie w domku i myślę, że to najpiękniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam. Nie same pieniążki, ale to, że dostałam obietnicę a potem dostałam półtora roku czekania a potem wypełnienie się i te słowa, które zapadły gdzieś głęboko we mnie: "nie zapomniałam". Myślę, że Tatuś dziś mówi do mnie, a może także do ciebie, że On nie zapomniał. On pamięta każdą obietnicę, choćby njamniejszą, i każdą z nich wypełni. Jego pamięć jest doskonała. Czasem czekamy na Niego długo, ale On zawsze przychodzi w najlepszym czasie. Nigdy się nie spóźnia. Swoje słowo wypełnia w stu procentach. Bo jest wierny. Nasz Tatuś pamięta.

niedziela, 13 marca 2011

Uczyć się czekać

Przeczytałam jakiś czas temu w pewnej książce takie zdanie: "Każdy z nas uczy się czekać na pomoc od Pana". Niewiem czemu poruszyło mnie to zdanie tak bardzo, że zostało we mnie aż do dziś. Nie czynię wysiłków aby je zapamiętać, a ono we mnie jest i tak. Czy czekam na pomoc od Pana? O, z pewnością. Wielu z nas czeka. Jednak to, co mnie w tym zdaniu zastanawia najbardziej to pierwsza część - mówiąca o tym, że każdy z nas uczy się czekać. Wydaje się, że czekanie jest po prostu czekaniem, staniem w miejscu, zatrzymaniem. Czego więc można się uczyć jeśli chodzi o czekanie? Otóż wiele rzeczy, ale odkryłam, że istnieją dwa kłamastwa, które nie pozwolają nam się uczyć. Po pierwsze wierzymy w to, że czekanie jest bierną czynnością, niczym więcej. Po drugie wydaje się nam, że podczas czekania nie dzieje się nic. Tymczasem Biblia bardzo dużo mówi na temat czekania i etymologia tego słowa wcale nie wskazuje na to, że czekanie jest bierną czynnością. Z języka Hebrajskiego słowo czekać, używane w kontekście czekania na pomoc od Pana, znaczy także mieć nadzieję, spodziewać się i wypatrywać. Ani posiadanie nadziei, ani tym bardziej spodziewanie się czy wypatrywanie nie są czynnościami biernymi. Wymagają od nas zaangażowania, skierowania naszego wzroku w odpowiednią stronę, a co za tym idzie szukania Tego, od kogo pomoc z pewnością przyjdzie. Czy coś się dzieje podczas takiego czekania? Biblia mówi, że ci, którzy czekają, a więc mają nadzieję, ufają - oni nabierają siły, otrzymują skrzydła jak orły, biegną i nie mdleją, idą a nie ustają. Ostatnio kiedy przeczytałam ten werset zrozumiałąm, że właśnie czekając nabieram siły, właśnie czekając otrzymuję skrzydła od Pana, aby wzbić się wyżej niż do tej pory. Mając nadzieję i ufając Mu, mogę biec i nie mdleję choć ciało jest słabe i ma ochotę zemdleć. A więc to podczas czekania, podczas szukania Go - dzieją się rzeczy, które mają ogromne znaczenie. Dlatego pragnę uczyć się czekać na pomoc od Pana.